środa, 16 września 2015

Rozdział 10

 Myślałem, że z dnia na dzień ból w ręce będzie malał... Jakże byłem naiwny. Po nudnej środzie przyszedł czwartek, który nie zapowiadał się dobrze. Przez całą noc nie potrafiłem zasnąć, a gdy już mi się to udawało, budziłem się przez dokuczliwe ramię. Brakowało mi Cody'ego, w którego ciepłe ciało mogłem się wtulić i zapomnieć o wszystkich problemach, jednak nie chciałem go budzić o drugiej w nocy tylko dlatego, że tabletki przeciwbólowe nie działają tak jak powinny. Dzięki temu miałem mnóstwo czasu by porozmyślać i poużalać się nad sobą. W związku z tym, godzinę później poszedłem na dół, zrobić sobie gorącą czekoladę. Zabrałem jeszcze ze sobą laptopa i przeglądając różne śmieszne rzeczy w internecie, wypiłem jeden kubek, a potem kolejne trzy. Dopiero wtedy zrobiło mi się niedobrze, a mój poziom cukru w organizmie był alarmująco wysoki, dlatego zamieniłem napój na zwykłą zieloną herbatę. Dodatkowo zgarnąłem ciepły koc, który dotąd był złożony pod ladą, i opatuliłem się nim szczelnie, tworząc malutki bunkier, który miał mnie ochronić przed całym złem tego świata.
 I tak było. Przez całe trzy godziny siedziałem w spokoju na swoim miejscu, ciągle zmieniając pozycje, gdyż za każdym razem nie było mi dostatecznie wygodnie, lub ręka zaczynała dawać o sobie znać jeszcze intensywniej. Tak samo było z każdym wybranym filmem, czy przeglądaną stroną, nie potrafiłem się skupić maksymalnie na jednej rzeczy, dlatego cały czas przeskakiwałem z karty na kartę.
 Po kilku godzinach poddałem się i wyłączyłem komputer. Oparłem głowę o etui i wpatrzyłem się we wstające słońce za oknem. Westchnąłem i potarłem zmarznięte nadgarstki. Mimo, że byłem cholernie zmęczony, to ból w ręce przebijał to uczucie. Korciło mnie, żeby obudzić Cody'ego smsem, jednak ostatecznie nie zebrałem się na odwagę, by to zrobić.
 Nagle drzwi trzasnęły, a do pomieszczenia wszedł Jordan. Zdziwił się na mój widok, pewnie nie mniej niż ja na jego. Nie wyglądał tak jak zwykle. Jego włosy był rozwiane, na sobie miał powyciąganą koszulkę i dresowe spodnie, a w jego dłoniach nie znajdował się wszechobecny smartfon wraz ze słuchawkami. Dodatkowo wyglądał na smutnego i zagubionego.
— Cześć — powiedziałem, po czym ziewnąłem przeciągle.
— Um, hej — odpowiedział skrępowany, po czym podszedł do czajnika. — Chcesz herbaty?
— Chętnie — mruknąłem i uśmiechnąłem się do niego.
Czułem, że jego wcześniejsze zachowanie było czymś spowodowane i nie chciałem go od razu skreślać.
 Ziewnąłem znowu i westchnąłem głośno.
— Wszystko w porządku? Czemu nie śpisz? — zapytał chłopak, stawiając przede mną kubek z czarną herbatą.
Zdziwiło mnie jego zainteresowanie. W końcu dotychczas nie pałał do mojej osoby zbyt głęboką sympatią, ale nie analizowałem tego. Niektórzy potrzebują więcej czasu, by się oswoić lub przekonać do drugiego człowieka.
— Mógłbym cie spytać o to samo, kolego — odpowiedziałem z leniwym uśmiechem na ustach, wdychając napar. — Ręka nie daje mi spokoju, najwyraźniej sen nie jest mi dzisiaj dany. A co z tobą?
— Oh — Jordan zmieszał się, patrząc na moją złamaną rękę. — Bardzo ci dokucza?
— Wcale — parsknąłem pod nosem, na co kąciki jego ust uniosły się minimalnie. — Daje radę, choć byłoby lepiej, gdybyś zaspokoił moją ciekawość i powiedział, dlaczego tutaj jesteś.
— Pokłóciłem się z dziewczyną… Nie potrafię zasnąć — wyznał, dmuchając do swojego kubka.
— O co? — wypaliłem, nawet nie starając się być delikatnym.
Chłopak skrzywił się, ale odpowiedział:
— Jesteśmy ze sobą już jakiś czas i ona… Chce poznać moją rodzinę — mruknął, upijając łyk herbaty.
— W czym tkwi problem? — zapytałem zdziwiony.
Co jak co, ale rodzinę miał w porządku, jego rodzice nie zwróciliby większej uwagi na dziewczynę, tak samo Chloe, która pewnie by ją pokochała, jeżeli tylko poświęciłaby jej trochę czasu, a Cody…
— Chodzi o Cody'ego, prawda? — powiedziałem, dostrzegając w jego oczach ból. — Boisz się, że wystawi cie dla niego?
Jordan zarumienił się.
— To nie tak. Po prostu… Spójrz na niego, okej? Wiem, że jest lepszy, w każdym tego słowa znaczeniu. Ludzie go kochają, ma mnóstwo znajomych i jeżeli chce, może mieć każdego, a dla mnie to coś naprawdę ważnego. Nie chce wyjść jak totalny kretyn na jego tle — zwierzył się, podpierając głowę rękoma.
— W pewnym sensie cie rozumiem — powiedziałem po niedługiej ciszy. — Z Dylanem mam to samo. Zawsze to do niego lgnęli ludzie, jest zabawny i taktowny, a ja wolałem pozostawać w jego cieniu, niżeli samemu postarać się o jakiekolwiek przyjaźnie. Jednak po tych kilkunastu latach zauważyłem, że mój brat wcale nie robi mi na złość, taki jest już jego styl życia. Może nie znam Cody'ego tak dobrze jak ty, jednak uważam, że nigdy nie zrobiłby czegokolwiek tobie na przekór. Może warto o tym z nim porozmawiać?
 Kolejne minuty spędziliśmy w ciszy. Powoli sączyliśmy nasze napoje, rozmyślając o własnych sprawach.
— Cody cały czas o tobie mówi — powiedział w końcu Jordan, na co zarumieniłem się wściekle.
— Um, to dobrze, tak myślę — wydukałem, wgapiając się w niezmiernie ciekawy gips.
 Nagle drzwi znowu skrzypnęły, jednak tym razem do stołówki wszedł Dylan.
— Tu jesteś braciszku! — krzyknął i podbiegł do nas z wielkim uśmiechem na ustach.
Zaśmiałem się, kiedy rozczochrał moje włosy.
— Już myślałem, że poszedłeś do Cody'ego — powiedział, zerkając mimowolnie na Jordana.
— To Jordan, jego brat — przedstawiłem ich sobie. — Może zabierzesz go na stok? Chłopak potrzebuje się trochę zrelaksować.
 Mój brat zawsze miał dar do poznawania nowych ludzi, dlatego nie zdziwiłem się, gdy umówili się na jazdę po śniadaniu. Zachęciłem ich też, by wzięli ze sobą Cody'ego, który potrzebował jak najwięcej praktyki.
 Z biegiem czasu coraz więcej ludzi przychodziło na śniadanie. Nie wiedziałem nawet kiedy moja mama przemknęła do kuchni, jednak po godzinie mogłem delektować się jajecznicą ze szczypiorkiem oraz kolejną gorącą herbatą. 
Czułem na sobie zaciekawione spojrzenie blondyna. Cóż, nigdy wcześniej jego brat nie wyrażał chęci do poznania mnie, jednak aktualnie siedział wraz z Dylanem po jednej stronie stołu i wymieniali się uwagami na mało znaczące tematy.
 Musiałem wyglądać naprawdę źle, gdyż po chwili dostałem wiadomość.
Od Cody: Wszystko w porządku, kochanie? Spałeś choć trochę w nocy? 
Wierciłem się nieco na krześle, zanim odpisałem.
Do Cody: Ze snem było kiepsko, ręka nie dawała mi spokoju. 
Spojrzałem w jego stronę. Miał zmarszczone brwi, jednak rzucił mi czułe spojrzenie.
Od Cody: Trzeba było do mnie zadzwonić, wiesz, że od razu przyszedłbym do Ciebie, prawda? 
Zagryzłem dolną wargę i wystukałem szybko.
Do Cody: Tak, wiem. Po prostu nie chciałem dokładać Ci zmartwień, od kilku dni nie robisz nic, tylko się mną opiekujesz, przepraszam. 
 Chłopak nie odpisał mi na moją wiadomość. Przez cały czas wpatrywałem się w swoje dłonie, jedną zabandażowaną, a drugą luźno położoną na moich udach. Bałem się, że Cody będzie na mnie zły. Wiedziałem, że nie jest taki jak Dean, jednak dalej, gdzieś w głębi serca, miałem pewne obawy. Byłem zdenerwowany tak bardzo, że nawet nie zauważyłem jak zbliżył się do naszego stolika. Dopiero gdy poczułem delikatną dłoń na ramieniu, odwróciłem się do zmartwionego chłopaka. Bez słowa złapał mnie za sprawną dłoń i wyprowadził z pomieszczenia.
 Dopiero kiedy znaleźliśmy się za drzwiami mojego pokoju, Cody przyciągnął mnie do swojego ciała. Wtuliłem się w niego, uważając na, wciąż bolące, ramie.
— Chce żebyś zawsze mi mówił, kiedy coś jest nie tak. Moim celem jest sprawianie, byś czuł się dobrze, jednak nie mogę tego robić, gdy nie wiem jak się czujesz kochanie — mruknął mi do ucha, po czym pocałował czubek mojej głowy.
 Blondyn pociągnął nas do łóżka, gdzie obrócił mnie do siebie plecami i otoczył ramionami. Odetchnąłem cicho z ulgą. Moje oczy zamykały się coraz bardziej, a równomierne ruchy dłoni Cody'ego na moim ramieniu, nie pomagały w zachowaniu trzeźwego umysłu. Powoli zapadałem w głęboki sen, którego tak bardzo mi brakowało.
xxx
 Obudziłem się kilka godzin później. Czułem się dużo lepiej, jednak dyskomfort w ręce nadal był uciążliwy. Przeciągnąłem się i sięgnąłem dłonią na półkę, zabierając kartkę papieru. Przeczytałem szybko kilka zdań, które Cody musiał napisać tuż po tym jak zasnąłem. Odetchnąłem lekko. Dylan zgarnął ich wszystkich na narty. Miałem nadzieje, że rodzeństwo dogada się ze sobą. Pomijając wcześniejsze zachowanie, Jordan wydawał się być naprawdę w porządku. Nie chciałem go oceniać, może najzwyczajniej w świecie czuł się wystawiony przez rodziców i znajomych.
 Spojrzałem na zegarek, który wskazywał 14:15. Chłopcy powinni już być dawno na obiedzie. Uśmiechnąłem się do siebie. Zaraz po nim mieliśmy jechać na lotnisko. Strasznie się cieszyłem, że wreszcie będę mógł się zobaczyć z Ryanem, a także, że pozna moją rodzinę oraz Cody'ego.
 Wstałem, uważając na rękę, a po przeciągnięciu się, wyszedłem z na korytarz i zszedłem do jadalni. Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, pomijając jeden drobny szczegół. Jordan nie spoglądał już na Blondyna z nienawiścią w oczach. Wydawać by się mogło, że nawet posyła w jego kierunku przyjazne spojrzenia. Odetchnąłem z ulgą.
 Posyłając mojemu chłopakowi czuły uśmiech, zacząłem zmierzać w stronę naszego stolika. Starałem się nie zwracać uwagi na to, że matka Deana zaprosiła moją do ich stolika. Nigdy nie powiedziałem jej do końca co było powodem mojego rozstania z chłopakiem. Uznałem, że nie warto jej obarczać takim problem, dlatego do teraz myśli, że po prostu się ze sobą "nie dogadywaliśmy".
 Usiadłem koło Dylana, sapiąc cicho na ucisk w ręce.
— Wszystko w porządku? — zapytał mój brat, pochłaniając niewyobrażalną ilość jedzenia za jednym razem.
— Taaak, jest okej — mruknąłem i zamoczyłem łyżkę w zupie.
— Cody genialnie sobie radzi na desce, miałeś świetny pomysł braciszku — powiedział Dylan, uśmiechając się.
Mimowolnie to odwzajemniłem, cieszyłem się, że chłopak znalazł coś odpowiedniego dla siebie.
— Dzięki — odpowiedziałem. — A co z Jordanem?
— Jest całkiem w porządku i perfekcyjnie jeździ na nartach, ale to nic dziwnego — zakończył Dylan, po czym podniósł się i zawołał jeszcze. — Jen ma dzisiaj wolny dom, dlatego się pospiesz, musimy szybko załatwić tą sprawę z lotniskiem. Lece po kluczyki!
 Wybuchnąłem śmiechem i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Modliłem się tylko w duchu, bym zbyt szybko nie został wujkiem. Nie miałem w sobie ani grama odpowiedzialności.
 Pomimo rozbawienia wziąłem sobie słowa brata do serca. W końcu mogłem go zrozumieć. Gdybym to ja znajdował się na jego miejscu i czekałby na mnie Cody w pustym domu… Właśnie. Dlatego szybko napełniłem brzuch i po posprzątaniu - w miarę możliwości - całego bałaganu, wyszedłem do holu, gdzie czekał na mnie Cody. Od razu wpadłem w jego ramiona, nie przejmując się obecnością innych osób. Chłopak wplątał jedną dłoń w moje włosy i pocałował mnie w nos.
— Jak się czujesz, kochanie? — zapytał, masując delikatnie moją głowę.
— Już dużo lepiej — mruknąłem w jego obojczyk.
 Trwalibyśmy tak pewnie dłuższą chwilę, jednak Dylan, który nagle pojawił się na schodach, umiejętnie nam to przerwał. Zdążyliśmy jeszcze zarzucić na siebie kurtki i wyszliśmy za starszym chłopakiem.
  Dylan otworzył samochód, dzięki czemu mogłem wraz z Cody'm wcisnąć się na tylne siedzenie. Nie zapinając pasów, ułożyłem się na klatce Blondyna, który złapał moją dłoń. Może to nie było zbyt mądre zachowanie, ale ufałem mojemu bratu i wiedziałem, że jest on dobrym kierowcą i możemy sobie na to pozwolić. 
Surfer przejechał wolną ręką po moim boku, docierając do zakończenia kurtki. Ostrożnie włożył dłoń pod materiał, muskając moją skórę opuszkami palców. Uniosłem głowę, przejeżdżając nosem po jego szyi i mruknąłem cicho.
— Błagam, nie w samochodzie — jęknął Dylan, starając się skupić na drodze.
Zachichotałem i pocałowałem szybko obojczyk chłopaka.
 Dalsza droga minęła nam spokojnie. Do lotniska mieliśmy ponad półtorej godziny drogi, jednak czas wyjątkowo mi się nie dłużył.
 W końcu stanęliśmy przy sekcji przylotów i czekaliśmy na mojego przyjaciela. Niestety, jego lot miał półgodzinne opóźnienie, dlatego poszliśmy na kawę do tutejszego starbucksa. Ogólnie rzecz biorąc lotnisko było bardzo nowoczesne. Wszędzie było widać najnowszą elektronikę, ściany były świeżo pomalowane na jasny szary kolor, a jedna z największych ścian była cała oszklona, dzięki czemu można było obserwować startujące i lądujące maszyny. Mimo, że zazwyczaj nie lubiłem zatłoczonych miejsc, to to robiło na mnie niemałe wrażenie. Można było tu doświadczyć dziesiątek języków, różnych kolorów skóry, religii oraz poglądów, ale wszystko to razem tworzyło idealny system. Nikt się nie oceniał, ani obrażał, co bardzo mi się podobało.
 Usiedliśmy przy stoliku tak, by widoczna była tablica informacyjna. Poprosiłem Cody'ego, by zamówił mi moche, a Dylan zażyczył sobie białą gorącą czekoladę. Surfer przytaknął, starając się zapamiętać całe zamówienie i poszedł do kasy, którą obsługiwała młoda dziewczyna. Patrzyłem na nich ze zmarszczonymi brwiami. Widziałem jak blondynka wodzi wzrokiem po sylwetce mojego chłopaka, z dziwnym błyskiem w oku. Mimowolnie przygryzłem wargę.
— Uspokój się młody — mruknął Dylan, potrząsając moim ramieniem.
 Otrząsnąłem się i odwróciłem wzrok.
 Po kilku minutach Cody wrócił do stolika. Usiadł koło mnie i otoczył ramieniem. Wtuliłem się w niego maksymalnie i wziąłem do ręki plastikowy kubek. Obróciłem go w dłoni i z zaskoczeniem odczytałem napis "najsłodszy". Dookoła napisu było kilka małych serduszek. Odwróciłem się do Australijczyka i pocałowałem go w policzek. Cody zaśmiał się i pokazał kciuka w górze do baristki, która zachichotała i wróciła do pracy.
 Pozostałem cicho, pijąc swoją kawę, podczas gdy mój brat i chłopak wrócili do rozmowy. Nie przysłuchiwałem się jej, patrzyłem przez oszkloną szybę na tłumy ludzi przechodzące w tą i z powrotem. Ziewnąłem przeciągle, a mój wzrok zatrzymał się na ogromny zegarze. Powolny bieg wskazówek usypiał moje ciało i umysł. Ułożyłem głowę na ramieniu blondyna. Mój organizm domagał się większej ilości snu, a kojący głos Cody'ego nie pomagał mi pozostać na jawie.
— Musimy już iść, kochanie — mruknął do mojego ucha po pewnym czasie.
 Wstałem niechętnie, podtrzymując się na chłopaku. Surfer złapał moją dłoń i wsunął palce pomiędzy moje. Zarumieniłem się, gdyż nie oczekiwałem tak jawnego okazywania uczuć, zwłaszcza w miejscach takich jak to. Nigdy nie spotykałem się z kimś, kto chciał się do mnie przyznawać publicznie.
 Skierowaliśmy się do dużych obrotowych drzwi, przez które po kilku minutach zaczęli przechodzić ludzie. Starałem się dojrzeć gdzieś bruneta, ale nie zauważyłem nikogo tak charakterystycznego.
 Dopiero po kwadransie jego perfekcyjnie ułożone włosy pojawiły się na linii mojego wzroku.
— Ryan! — krzyknąłem, by zwrócić na siebie jego uwagę.
 Mężczyzna rozejrzał się i w końcu jego ciepłe oczy spotkały się z moimi. Z niezwykłą klasą i wdziękiem podszedł do nas, po czym przyciągnął mnie do siebie.
— Cześć niezdaro — powiedział, po czym rozczochrał mi włosy.
 Odsunąłem się od niego i poznałem z resztą. Cody zgarnął mnie do siebie i otoczył opiekuńczo ramieniem.
 Przez całą drogę powrotną rozmawiałem wesoło z przyjacielem. Oczywiście mój brat również nie miał żadnego problemu z zawarciem nowej znajomości, dlatego pod koniec jazdy stanowiliśmy zgraną paczkę.
— Dobra, wysiadajcie szybko. Trochę mi się spieszy, panowie — rzucił Dylan, gdy tylko znaleźliśmy się pod domem.
Zaśmiałem się:
— Tylko bez szaleństw braciszku.
— Nie obiecuje, na razie — powiedział jeszcze, po czym zamknąłem drzwi, a auto powoli odjechało.
 Po godzinie siedzieliśmy w trójkę w moim salonie. W tym czasie Ryan zadomowił się w nowym miejscu, Cody przebrał, a ja zdążyłem znaleźć stare gry na konsole. Jako że sam nie mogłem brać udziału w zabawie, to ulokowałem się pomiędzy nogami blondyna i co chwile podpowiadałem mu co powinien robić. Fifa może nie była zbyt wymagającą grą, jednak Cody nigdy nie interesował się piłką nożną, dlatego musiałem mu wszystko wytłumaczyć. 
Niestety brunet był piekielnie dobrym graczem, przez co przegraliśmy z kretesem trzy razy z rzędu.
— To była czysta przyjemność z wami wygrywać — zaśmiał się i wstał. — Jednak myślę, że pójdę się już położyć, podróżowanie jest strasznie męczące.
— Odprowadzę cie — zaproponowałem.
 Poprosiłem Cody'ego, by na mnie zaczekał i wyszedłem za Ryanem. Skierowaliśmy się do jednego z większych apartamentów, który mój przyjaciel tymczasowo zajmował. Weszliśmy do środka, gdzie brunet rzucił się na kanapę, po czym poklepał miejsce obok siebie. Posłusznie usiadłem przy nim, uśmiechając się delikatnie.
— I co o nim myślisz? — spytałem, bawiąc się palcami.
— Wydaje się być w porządku, pięknisiu — powiedział i po raz kolejny tego dnia rozczochrał moje włosy. — Po prostu uważaj na siebie.
— Wiesz, że będę — odparłem.
 Ostatecznie życzyłem brunetowi spokojnych snów i wróciłem do siebie. Cody'ego zastałem już w łóżku, wyglądał tak cholernie dobrze. Leżący na czystej pachnącej pościeli, jednocześnie gorący i bezbronny. Patrzył na mnie swoimi przenikliwymi oczami. Podszedłem do niego i niezdarnie usiadłem okrakiem na jego wąskich biodrach. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, aż blondyn umieścił jedną rękę na moich plecach i obrócił tak, że to on górował, a ja leżałem na materacu. Pocałowaliśmy się z dziką zachłannością. Włożyłem zdrową dłoń w jego włosy, a drugą ułożyłem z boku, by nie uszkodzić jej jeszcze bardziej. Cody ściągnął ze mnie niepotrzebną koszulkę, po czym zrobił to samo ze swoją. Muskał delikatnie ustami moją szczękę, przechodząc pocałunkami na szyje. Przejeżdżał palcami po moim brzuchu. Jęknąłem, gdy zassał skórę tuż pod moim obojczykiem. Przeniosłem dłoń na jeden z jego pośladków, który ścisnąłem mocno, otrzymując zaskoczone sapnięcie. Zjechał jeszcze niżej i polizał jeden z twardych sutków, dodatkowo zaciskając dłoń na wypukłości w moich spodniach. Wiłem się pod jego dotykiem, przez co jego ruchy stały się jeszcze bardziej intensywne i przemyślane. Rozpiął spodnie opięte na moich nogach i pocałował przez materiał bokserek nabrzmiałą erekcje.
— Cody… — wydyszałem.
By mnie jeszcze trochę pomęczyć, przejechał językiem po wypukłości, kosztując pierwszych kropel nasienia, które stworzyły tam widoczny ślad. 
W końcu zdjął niepotrzebną bieliznę i wziął mojego członka do ust. Na początku brał go delikatnie i bez pośpiechu. Jęczałem i dyszałem głośno. Gdy przyspieszył nagle, wróciłem ponownie dłonią do jego włosów. Byłem już bardzo blisko, dlatego pociągnąłem jeden z jasnych kosmyków, by go ostrzec.
 Cody zassał się na mnie wyjątkowo mocno, przez co mogłem zobaczyć w pełni jego kości policzkowe. Doszedłem dosadnie z jego imieniem na ustach. Surfer połknął wszystko, po czy ściągnął spodnie i wszedł pod kołdrę. Przyciągnął mnie do siebie ostrożnie, dzięki czemu mogłem położyć się na jego rozgrzanej klatce piersiowej.
— Dobranoc — zdążył jeszcze wyszeptać do mojego ucha, zanim zasnąłem.

3 komentarze:

  1. Zupełnie nie spodziewałam się rozdziału [szczerze mówiąc, trochę zapomniałam o istnieniu opowiadania, dość rzadko dodajesz :/], ale od razu kiedy go zobaczyłam, na twarzy pojawił mi się uśmiech :D Przeczytane, więc pozostaje mi czekać na kolejne :( Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu! Nie masz pojęcia jak ja się naczekałam!
    Rozdział jak zwykle cudowny!
    Tylko, że krótki. I to bardzo :(
    Mam nadzieje, ze częściej będziesz dodawać ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    piękny rozdział, Cody taki opiekuńczy, no i jak widać poprawiły się relacje między braćmi... mam nadzieję, że niebawem dodasz kolejny rozdział...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń