poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 7

  Stwierdzenie, że poniedziałkowy poranek był dla mnie szokiem, mija się z prawdą. To była po prostu jedna wielka katastrofa, ale zacznijmy od początku, dobrze?
  Obudziłem się jako najszczęśliwszy człowiek na planecie, naprawdę. Świadomość, że wreszcie znalazłem świetnego chłopaka, który zwraca również uwagę na to jak ja się czuje i czego chce, była cudowna. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który cisnął się na moje usta. Z wielkim zapałem wstałem z łóżka i poszedłem pod prysznic. Chciałem wyglądać jak najlepiej, nie obchodziło mnie, że w sumie już nie raz widział mnie w różnych sytuacjach, po prostu chciałem się pokazać. Dokładnie umyłem każdą część mojego ciała oraz włosy, używając słodko pachnącego szamponu. Później chwilę spędziłem na doborze ciuchów. Mój gust nie był najlepszy, ale postawiłem na najzwyczajniejsze zwężane czarne spodnie, a do tego włożyłem białą koszulkę, wyciętą w serek. Zmierzwiłem jeszcze grzywkę, by układała się w jakiś szalony sposób i wyszedłem z łazienki. 
  Najwyraźniej musiałem przegapić powrót mojego braciszka do domu, gdyż zastałem go zaspanego w salonie. Naciągał na siebie gruby sweter i ziewał przeciągle. 
Ciężka noc? Rozumiem, że zaszaleliście z Jenny zaśmiałem się, patrząc jak walczy, by zatrzymać swoje oczy otwarte. 
Czasem trzeba, nie widzimy się za często mruknął, wstając powoli z kanapy i prostując kości.
Mam szansę zostać wujkiem? Czy byliście na tyle świadomi? spytałem, szczerząc się jak głupi.
Kretyn odpowiedział tylko Dylan, próbując mnie zdzielić po głowie. 

  Uciekłem przed nim na zewnątrz, zbiegając po schodach jak szalony. Nie rozglądałem się dookoła, moim celem było nie dać się złapać. Oczywistym skutkiem tego było wpadnięcie na kogoś i ten właśnie ktoś, był uosobieniem katastrofy. 
  Odbiłem się od dobrze zbudowanego ciała, lecąc prosto na podłogę. Jęknąłem w duchu, gdy moje obite poprzedniego dnia biodro dało się we znaki i tym razem. Uderzenie nie było silne, jednak spotęgował go wcześniejszy uraz. 
Przepraszam bardzo powiedziałem, zbierając swój tyłek z podłogi. 
Nie ma za co, skarbie odpowiedział ON. 

  Podniosłem szybko swój wzrok, napotykając te znienawidzone brązowe tęczówki. Przez zaskoczenie nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wpatrywałem się w twarz Deana doszukując się jakichkolwiek oznak, że to sen i zaraz obudzę się z tego koszmaru. Niestety, tak się nie stało. Chłopak stał tam dalej, wraz z tym swoim pełnym wyższości wyrazem twarzy oraz ironicznym uśmiechem. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak wydostać się z tej sytuacji. Na szczęście w tym momencie dołączył do nas Dylan. Przez chwilę zdezorientowany wpatrywał się we mnie, ale gdy tylko dostrzegł starszego chłopaka, w jego oczach pojawiła się nienawiść. Zakrył moje ciało, stając przede mną i mierząc Deana wzrokiem.
Zjeżdżaj stąd, chyba, że chcesz oberwać wysyczał mój brat, naprężając swoje ciało. 
Brunet popatrzył się na niego kpiąco, ale nie skomentował tego. 
Do zobaczenia później, słonko rzucił jedynie do mnie i skierował się na stołówkę. 

  W szoku wpatrywałem się w miejsce, gdzie niedawno stał mój były chłopak, nie mogąc do końca pojąć co się właśnie stało.
Wszystko w porządku? zwrócił się do mnie Dylan, doszukując się czegokolwiek na mojej twarzy.
Starałem się jednak przybrać kamienny wyraz, nie pokazując swoich emocji. 
Nie do końca, ale czego się mogłem spodziewać westchnąłem płaczliwie, co brzmiało naprawdę żałośnie. Co roku przyjeżdżają do nas całą rodziną, byłbym głupi myśląc, że tym razem tego nie zrobią.
Racja mruknął mój brat, z nieciekawym wyrazem twarzy. Jednak gdyby się coś działo, to wiesz, że możesz od razu mi powiedzieć, tak?
Tak burknąłem i ruszyłem w stronę stołówki. 

  Weszliśmy do jadalni, pozdrawiając nowych oraz starych gości. Umiejętnie ominąłem wzrokiem stolik bruneta, zamiast tego skupiając się na Cody'm, który mrugnął do mnie okiem. Uśmiechnąłem się do niego lekko i usiadłem koło mojego brata.
Nie wierze, że śmiał tu przyjechać. Samolubny dupek mruczał pod nosem Dylan, nerwowo mieszając herbatę. 
  
  Przytaknąłem jedynie i zabrałem się za jedzenie. Nie chciałem nawet o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać na ten temat. Chciałem, żeby ten rozdział był już dla mnie zamknięty. Rozstaliśmy się jakiś czas temu, ale od kilku tygodni Dean nie dawał mi spokoju. Miałem nadzieje, że w końcu się znudzi i zapomni o mnie. Jak widać, strasznie się myliłem. 
  Starałem się jeść jak najwolniej, bym nie musiał go spotkać w holu czy na korytarzu. Cieszyłem się, że od razu po posiłku miałem zajęcia z dzieciakami. Nie było czasu się zadręczać i rozkładać tego całego zdarzenia na czynniki pierwsze, co uwielbiałem robić, dobijając się jeszcze bardziej. 
  Westchnąłem ciężko, wypijając do końca szklankę pomarańczowego soku i wstałem od stołu. Z zadowoleniem zauważyłem, że Cody czeka na mnie przy wyjściu. Ufnie wtuliłem się w jego ciało, zaciągając się cudownym zapachem drogich perfum. Blondyn ucałował moje czoło.
Dzień dobry mruknął mi do ucha, ogrzewając je ciepłym powietrzem. 
Hej odpowiedziałem z błogością, wplątując jedną dłoń w jego włosy.
Masz dzisiaj zajęcia, tak? spytał, gładząc odsłoniętą skórę moich bioder. 
Tak, zarówno teraz jak i po obiedzie, ale możesz przyjść po południu na deskę, pojeździmy razem zaproponowałem, odsuwając się odrobinę.
Brzmi jak dobry plan odparł, całując mnie delikatnie. 
Chętnie odpowiedziałem na pocałunek, starając się czerpać z niego jak najwięcej.
Muszę iść się przygotować, do zobaczenia później powiedziałem na odchodne, uśmiechając się delikatnie.
Australijczyk wyszczerzył się i pomachał mi na pożegnanie. 

  Nie chciałem mu pokazywać, że coś jest nie tak. Cody wydawał się być tak bardzo szczęśliwy, że nie potrafiłby mu tego teraz zniszczyć. W końcu Dean to tylko i wyłącznie moja sprawa, nie mogłem mu zawracać głowy takimi bzdetami. 
  W spokoju przebrałem się, zabrałem wszystkie potrzebne rzeczy i wyszedłem na zewnątrz. Podróż na stok okazała się być błogosławieństwem. Na zimnie o wiele lepiej mi się myślało, a mój umysł wydawał się być świeższy. Doszedłem do wniosku, że jednak powinienem powiedzieć blondynowi co i jak. Nie chciałem zaczynać nowego związku od tajemnic i głupich niedomówień, choć z drugiej strony bałem się, że nie zrozumie. 
  Moje wszelkie przemyślenia przerwały dzieciaki, które podekscytowane czekały na mnie przy wyciągu. Standardowo przywitałem się z nimi oraz ich opiekunami, po czym gdy już wszyscy mieli na nogach sprzęt i upewniłem się, że są dobrze ubrani, pojechaliśmy do góry. Wystąpiły pewne komplikacje wywołane przez tą weekendową przerwę, ale nawet to nie sprawiło, że ich umiejętności spadłby jakoś znacznie. Wszystko udało mi się skorygować w ciągu pół godziny, z czego byłem szczerze zadowolony. 
  Na szczęście do mojej grupy nie doszedł nikt z nowych gości, co niemało ułatwiło mi pracę. Mogłem bez wyrzutów sumienia pojechać z maluchami na wyższą górkę. Wiedziałem, że sobie poradzą i nie myliłem się. Byłem ogromnie dumny, gdy udało nam się zjechać bez żadnej wywrotki. Chciałem, by wszystko sobie przypomnieli rano, bym mógł ich zabrać jeszcze wyżej popołudniu. Może czasem byłem zbyt wymagający, ale gdy tylko widziałem, że ktoś sobie nie radził, od razu obniżałem poprzeczkę, czego w tym momencie nie musiałem robić. 
  Po satysfakcjonujących dziewięćdziesięciu minutach oddałem podopiecznych w ręce ich rodziców, życząc im smacznego. Sam nie chciałem wracać na obiad do domu. Wiedziałem, że tam spotkam jego, a pragnąłem tego uniknąć za wszelką cenę. Nadal pamiętałem te wszystkie chwile, gdy podnosił na mnie swoją rękę, gdy ranił moje ciało bez żadnych wyrzutów sumienia. Kiedy mówił te wszystkie obrzydliwe rzeczy, nie dbając o to jak się mogę z tym czuć. Nienawidziłem go, nie chciałem go widzieć nigdy więcej. 
  Odgoniłem od siebie łzy, nie pozwalając, by spłynęły po mojej twarzy. Podjechałem do wyciągu, którym wjechałem na samą górę trasy. Jechałem niechlujnie i nieostrożnie. Nie patrzyłem na ryzyko, po prostu jechałem jak najszybciej mogłem, nie patrząc na konsekwencje. Pierwsze dwa upadki były niczym, w porównaniu do trzeciego. Przez swoją złość nie zwracałem uwagi na nic, nawet na ludzi dookoła mnie. Dopiero gdy przed oczami śmignęła mi buźka siedmioletniej dziewczynki postawiłem na gwałtowne hamowanie. To była jedna z moich najgorszych wywrotek w karierze. Zjechałem kilkadziesiąt metrów na dół, z każdym obrotem obijając swoje ciało jeszcze bardziej, ostatecznie dobijając bokiem do potężnej choinki. Krzyknąłem z bólu, zwijając się automatycznie w kulkę. Moja ręką była wykrzywiona pod dziwnym kątem i już wtedy wiedziałem, że jest złamana. Nie potrafiłem zdjąć z siebie deski, przez co mama dziewczynki, którą tak zręcznie ominąłem, musiała zadzwonić po pomoc. Uśmiechnąłem się do małej, udając, że wcale tak bardzo mnie nie boli. Chciałem sprawić, by poczuła się lepiej, gdyż miała zaniepokojony wyraz twarzy.
  Po kilkunastu minutach podjechał do nas skuter śnieżny z ekipą ratunkową. Starałem im się wytłumaczyć, że nic mi takiego nie jest, ale gdy ludzie dookoła zaczęli opowiadać, jak groźnie to wyglądało, nie chcieli nawet mnie słuchać. Gdy tylko dojechaliśmy na dół, wpakowali mnie do karetki, gdzie panikujący lekarze zaczęli sprawdzać, czy wszystko ze mną w porządku. Po piętnastej próbie wyjaśnienia wszystkiego i wytłumaczenia, że przecież nic mi nie jest, dałem sobie spokój. Pozwoliłem, by robili ze mną cokolwiek chcieli, odpowiadając na bezsensowne pytania.
Kogo mamy poinformować? zapytała starsza kobieta, która wydobyła wszystkie moje osobiste rzeczy z kieszeni.
Mojego brata, Dylana. Powinien być w najczęściej wybieranych odpowiedziałem cicho, starając się nie zwracać uwagi na bolącą rękę.

  Zazwyczaj nie pokazywałem swoich słabości. Wolałem trzymać wszystko w sobie, by nie zawracać głowy innym ludziom. Dlatego ta sytuacja była dla mnie bardziej niż niezręczna. Całe ramie pulsowało tępym bólem, który z minuty na minute roznosił się w głąb mojego ciała. Zacisnąłem mocno zęby, czekając na upragnione leki.
  W końcu dojechaliśmy do szpitala, gdzie w błyskawicznym tempie zostałem przeniesiony na urazówkę. Po podaniu znieczulenia musiałem udać się na rentgen, a dopiero potem mogli mi nastawić kości. Wydawało się to być wiecznością, choć w rzeczywistości nie trwało więcej niż pół godzinie.
  Gdy wsadzili mi rękę w gips i obwiązali mnóstwem bandaży, odetchnąłem z ulgą. Myślałem, że wreszcie będę mógł wrócić do domu, jednak personel szpitala miał inne plany. Stary siwy lekarz oznajmił mi, że zostanę na jedną dobę na obserwacji, oczywiście po wykonaniu niezliczonej ilości bezsensownych badań i testów. Niestety nie mogłem się nie zgodzić, dlatego jedynie jęknąłem w duchu i oddałem się w ręce pielęgniarek.
  Zostałem przydzielony do obskurnego białego pokoju, z którego zewsząd wydobywał się okropny szpitalny zapach chorych ludzi. Szanowałem lekarzy za ich ambicje oraz za całą wiedzę, którą musieli posiąść, by zostać kim są, ale nawet ja nie potrafiłem docenić szpitali. Zawsze kojarzyły mi się z najgorszymi rzeczami. Nikt nigdy nie był tu wesoły czy szczęśliwy, jakby pierwszym punktem regulaminu było bycie w depresji.
  Dlatego sceptycznie przyjąłem niewygodne łóżko oraz głupie broszurki o tym jak powinno się zachowywać w miejscu jak to. Włączył mi się tryb marudy. Nawet nie miałem jak zadzwonić do nikogo, gdyż moje wszystkie rzeczy, które miałem przy sobie nie zostały mi oddane.
  W końcu znużony odpłynąłem w krainę snów. Śnił mi się jeden z tych wieczorów, kiedy Dean był na mnie zły za cokolwiek. Tym razem chodziło o nieodpisanie na wiadomość. Wiedziałem, że jest odrobinę zaborczy, ale nigdy nie wyobrażałem sobie czegoś takiego. Nie zdążyłem spokojnie wejść do mieszkania. Wciągnął mnie siłą, przyszpilając do ściany. Nie zadawał pytań, po prostu wyargumentował to, co zrobiłem źle, po czym uderzył mnie kilka razy w brzuch oraz raz w twarz i pocałował brutalnie. Zostawił mnie skamieniałego na podłodze, nie kłopocząc się, by zajrzeć do mnie później tego dnia. Doczołgałem się do łóżka, na którym zwinąłem się i rozpłakałem jak małe dziecko. Z biegiem czasu takie sytuacje powtarzały się coraz częściej. Do momentu, gdy bałem się wracać do domu.
  Na szczęście szybko wybudziłem się z tego koszmaru. Jęknąłem czując tępy ból w ramieniu, po czym otworzyłem zmęczone oczy. Kiedy już przyzwyczaiłem się do wszechobecnej bieli, poczułem delikatny dotyk na swojej dłoni. Cody siedział przy moim łóżku ze zmartwioną miną, czule patrząc na każdy mój ruch.
Cześć odchrząknąłem, chwytając swoją zdrową ręką jego dłoni.
Hej głuptasie powiedział miękko, odgarniając mi włosy z czoła. Jak się czujesz?
Bywało lepiej - odparłem, spinając się odrobinę. Cody, ja chciałem…
Cii… - szeptał, gładząc mój policzek. Dylan mi już wszystko powiedział.
Przepraszam, chciałem sam… nie zdążyłem dokończyć, gdyż pocałował mnie szybko.
To nic kochanie, teraz najważniejszy jesteś ty i twoje samopoczucie.
W moich oczach zebrały się łzy wzruszenia. Odgoniłem je jednak i powiedziałem:
Jeśli tu zostaniesz, wszystko będzie w porządku.
Oczywiście, że zostanę. Jednak myślę, że powinienem dać szansę innym, by mogli cie zobaczyć odpowiedział, po czym wstał i wyszedł z sali.

  Po kilku minutach do sali wpadła moja mama. Jej twarz wyrażała jedno wielkie zmartwienie.
Jared, synku, jak się czujesz? spytała, łapiąc mnie za dłoń.
Uśmiechnąłem się do niej uspokajająco.
To nic takiego mamo, wszystko będzie okej odparłem, gładząc delikatnie jej rękę.
Nie rozumiem, jak mogłeś stracić panowanie na stoku, przecież tobie się to nie zdarza - mamrotała do siebie moja rodzicielka, która najwyraźniej nie potrafiła zrozumieć okoliczności.
Coś mnie rozproszyło odpowiedziałem najzwyczajniej. Nie miałem siły, by tłumaczyć moje motywy oraz przyczyny tej sytuacji.
Oh, dobrze. Zawołam jeszcze Dylana z Jen, bardzo się o ciebie martwią oboje.

  Mój brat wraz ze swoją dziewczyną nie siedzieli u mnie długo. Czułem, że chcieli wykorzystać wolne mieszkanie, co w naszym domu nie zdarzało się zbyt często. W każdym razie poruszyli standardowe kwestie, pytali się o samopoczucie i o ramie, które swoją drogą było coraz mniej dokuczliwe. Odpowiadałem na wszystko grzecznie, choć w głowię miałem jedynie myśl, by już wyszli. Chciałem spędzić czas z Australijczykiem, a oni mi tego nie ułatwiali. Na szczęście sami domyślili się, że nie potrzebuje ich towarzystwa do szczęścia, dlatego pożegnali się i wyszli.
  Cody został ze mną do czasu, aż wygoniła go jedna z pielęgniarek. Przez cały czas był opiekuńczy, dobry i słodki, co tylko potęgowało moje uczucia względem niego. Nadal nie potrafiłem pojąć jak taki kochany chłopak mógł zechcieć kogoś takiego jak ja, ale nie miałem zamiaru tego podważać. Obiecałem sobie czerpać z tej relacji jak najwięcej, żeby niczego później nie żałować.
  Długo nie potrafiłem zasnąć. Cały czas rozpamiętywałem każdy nasz spólny dotyk czy pocałunek. Było jak we śnie i strasznie chciałem, żeby tak pozostało. 

1 komentarz:

  1. Witam,
    mam nadzieje, że Dean nie będzie chciał zrobić czegoś aby ich rozdzielić, jak jest takim brutalem, może mu się nie spodobać, że Cody i Jared są razem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń