Wstałem wystarczająco wcześnie, by wybrać się rano na stok. Niedziele miały swój urok. Zazwyczaj było mało ludzi i mogłem odrobinę zaszaleć. Bez zbędnej ostrożności pokonywałem kolejne górki, rozmyślając jak byłoby miło dzielić to uczucie z Cody'm. Nie wiedziałem jak pokonać jego strach do jazdy na nartach. Nie potrafiłem znaleźć dobrego wyjścia z tej sytuacji, aż w końcu mnie olśniło. Australijczyk czuł się jak ryba w wodzie surfując, a przecież snowboard i deska surfingowa nie różnią się aż tak bardzo. Przynajmniej mniej niż narty. Postanowiłem podzielić się z blondynem moimi przemyśleniami i wspólne coś ustalić. Może i byłem ambitny oraz uwielbiałem trudne wyzwania, ale nie robiłbym niczego wbrew drugiemu człowiekowi.
Przez zamyślenie się, wypadłem z toru jazdy i wywróciłem się, robiąc przy tym parę koziołków. Rozmasowałem bolące biodro, wpinając się z powrotem do sprzętu. Postanowiłem wyrzucić z głowy obraz Cody'ego, by w jednym kawałku zjechać na dół i ruszyłem dalej. Uwolniłem swój umysł, skupiając się tylko na tym, żeby dobrze się wybić oraz gładko wylądować. Naprawdę uwielbiałem to uczucie.
Wróciłem akurat, by zdążyć na śniadanie. Przechodząc przez stołówkę, nie mogłem nie zerknąć na stół blondyna. Jego rodzice wydawali się być w dobrych humorach, tak samo jak mała Chloe, która z podekscytowaniem w oczach opowiadała o czymś rodzinie. Jedynie jej brat - Jordan, wyglądał na niezadowolonego. W dodatku posyłał surferowi mordercze spojrzenia, co ten starał się ignorować. Nie wiedziałem dlaczego tak za sobą nie przepadają, ale wolałem nie wypytywać o to blondyna. Posłałem mu szeroki uśmiech, po czym podszedłem do pustego stolika, który zazwyczaj zajmowany był przez moich bliskich.
Zdążyłem jedynie nalać sobie herbaty, kiedy w mojej kieszeni zadzwonił telefon, informując o nowej wiadomości.
Od Cody: Może zjesz z nami? Rodzice cie zapraszają.
Dobrze, że nie miałem nic w ustach, bo z pewnością bym się udławił. Spojrzałem niepewnie w stronę Cody'ego, który wyszczerzył się do mnie, a jego opiekunowie widząc to, zaczęli mnie przywoływać dłonią. Powiedzenie spalić się ze wstydu nie było w tym momencie przesadą.
— Dzień dobry — przywitałem się ze wszystkimi, gdy znalazłem się przy ich stoliku, po czym usiadłem obok Australijczyka, który zrobił dla mnie miejsce.
— Nie krępuj się kochanie, jesteś tu mile widziany. Poza tym po tylu opowieściach Chloe oraz Cody'ego o tobie, nie mogliśmy przegapić szansy, by cie poznać — powiedziała kobieta, uśmiechając się przyjaźnie.
Jej mąż przytaknął jedynie i życzył mi smacznego.
Poczułem do nich sympatie. W końcu przygarnęli do siebie blondyna i zapewnili mu godziwe życie oraz przyszłość. Nawet jeśli zrobili to dla własnych korzyści, to i tak zrobili coś dobrego.
— Cześć Jared! — krzyknęła wesoło dziewczynka, której nosek był ubrudzony brzoskwiniowym dżemem.
— Hej księżniczko — powiedziałem i pogładziłem ją po włosach.
— Proszę — mruknął mi Cody do ucha, podsuwając pod nos zrobioną przez siebie kanapkę.
— Dziękuje.
Pogładziłem dłonią jego udo, na co szybko przykrył ją swoją, łącząc nasze palce. Odetchnąłem lekko, jednak nie potrafiłem zrelaksować się do końca. Jordan siedzący na przeciwko, mierzył mnie nienawistnym wzrokiem. Co jakiś czas spoglądał również na swojego brata, prychając pod nosem, jakby jego skwarzona mina nie byłaby wystarczającym wyznacznikiem jego niezadowolenia. Czułem się niekomfortowo, ale odgoniłem to uczucie i zacisnąłem mocniej rękę na tej młodszego chłopaka.
— Mam ochotę popływać. Macie gdzieś tutaj basen? — szepnął mi do ucha blondyn, przez co przez całe moje ciało przeszedł dreszcz.
Za wszelką cenę starałem się odgonić od siebie obrazy roznegliżowanego Australijczyka ociekającego wodą, jednak nie wychodziło mi to najlepiej.
— Ta-ak, jest — wydukałem cicho i odwróciłem wzrok.
Chłopak chyba zrozumiał co działo się w mojej głowie, jednak nie skomentował tego.
Skończyliśmy posiłek w ciszy. Odetchnąłem z ulgą, gdy mogłem w końcu wstać i podziękować za zaproszenie. Umówiliśmy się jeszcze z Cody'm za pół godziny w holu i poszedłem do siebie.
Przegrzebałem dwie szafy w poszukiwaniu kąpielówek i innych potrzebnych rzeczy do pływania. Dopiero po dwudziestu minutach zapiałem torbę, nie obawiając się, że czegoś zapomniałem. Nie zdążyłem zrobić ze sobą czegoś więcej, niż zmienienie ciuchów. Nawet nie sprawdziłem w lustrze jak się prezentuje. Najzwyczajniej w świecie wybiegłem z mieszkania, zabierając ze sobą kurtkę i kluczyki do auta.
Po piętnastu minutach czekania na chłopaka, zacząłem się martwić. To nie było w stylu Cody'ego, by się tak spóźniać. Wysłałby przynajmniej wiadomość, czy zadzwonił. Wróciłem schodami pod jego apartament, skąd dobiegały odgłosy zawziętej kłótni. Nawet na korytarzu mogłem wyróżnić dwóch braci. Chciałem zapukać i taktownie im przerwać, ale w tej samej chwili Jordan otworzył gwałtownie drzwi i zbiegł na dół, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Tuż za nim wychylił się Cody, który, gdy tylko mnie zobaczył, zawstydził się mocno.
— Długo czekasz? — zapytał, kładąc rękę na kark w nerwowym geście.
— Wystarczająco — odparłem, kierując się na schody. — O co poszło?
— O to co zawsze — jęknął blondyn. — Jordan nie do końca akceptuje tego, że żyje z kimś o odmiennej orientacji niż hetero pod jednym dachem.
— Nie akceptuje cie? — spytałem, otwierając drzwi na zewnątrz.
— Można tak powiedzieć. Choć myślę, że bardziej ma problem ze mną, niż z tym na kogo lecę. Chyba czuje się pominięty, czy coś w tym stylu — westchnął, wrzucając nasze torby do bagażnika.
— Rozumiem, mam tak czasem z Dylanem — odpowiedziałem, wsiadając za kierownice.
— Naprawdę? Wyglądacie na zgodne rodzeństwo — Zdziwił się chłopak.
— Bo tak jest, po prostu jest starszy i czasami wydaje mi się, że przebija mnie na głowę, ale hej, też mam swoje mocne strony — powiedziałem, uśmiechając się głupio i odpalając silnik.
— Oh, nawet nie wiesz jak wiele — zaśmiał się Cody, włączając muzykę.
Nuciliśmy pod nosem przez całą drogę, śmiejąc się z naszych beznadziejnych głosów. Niestety nie mieliśmy w pobliżu basenu, dlatego musieliśmy przejechać dobrych kilkadziesiąt kilometrów. Mimo to, nie nudziliśmy się. Pewnie gdybyśmy po prostu leżeli cały dzień na kanapie, uznałbym to za świetny dzień. Nie mogłem pojąć, skąd brała się ta dziwna słabość do tego chłopaka. Jednak starałem się o tym nie myśleć, ciesząc się tym co mam.
Wysiedliśmy pod niedużą halą, w której znajdował się basen sportowy. Nie mieliśmy popytu na jakieś większe atrakcje, dlatego było to miejsce dla typowych trenujących sportowców. Jednak w niedzielne poranki nieczęsto ktokolwiek tutaj przychodził, choć ośrodek nie był zamknięty. Musieliśmy jedynie odebrać kluczyki do szafek, w których zostawiliśmy rzeczy, po czym weszliśmy na teren pływalni.
Odczułem ogromną ulgę, gdy w końcu mogłem wejść do wody. Widok Cody'ego w kąpielówkach nie działał dobrze na moje ciało, które potrzebowało natychmiastowego orzeźwienia. Nigdy nie byłem wysportowanym człowiekiem, dlatego po kilkunastu długościach przysiadłem na brzegu, patrząc jak jego ciało płynnie porusza się w wodzie. Widać było, że ma to we krwi i naprawdę to lubi. Obserwowałem każdy ruch, jednocześnie bawiąc się okularami, które chroniły moje biedne oczy od chloru. Dopiero po dwudziestu minutach Australijczyk wybudził się z transu i zorientował się, że od dłuższego czasu w ogóle się nie ruszam. Podpłynął w moją stronę, z głupkowatym uśmiechem na ustach i oparł dłonie po moich bokach.
— Nie jesteś zbyt aktywną osobą, jeśli nie chodzi o śnieg — mruknął, patrząc na mnie spod rzęs.
— Wybacz, że nie mam ciała jak atleta, a w wodzie nie czuje się jak ryba, tak jak niektórzy — burknąłem, zaczepnie wbijając mu palec w policzek.
Chłopak zaśmiał się i pochylając się, pocałował mnie w usta.
— Zaraz pójdziemy, jeszcze tylko parę długości — szepnął, gdy już oderwał się ode mnie.
Skinąłem jedynie głową, uparcie wpatrując się w zegar wiszący na ścianie.
Cody parsknął pod nosem i odpłynął na swój tor, po raz kolejny oddając się treningowi. Posiedziałem tak jeszcze chwilę, po czym wróciłem do szatni. Wyciągnąłem z torby żel pod prysznic oraz szampon, by choć w maleńkim stopniu pozbyć się zapachu basenu z siebie. Wszedłem do najbardziej oddalonej kabiny i włączyłem ciepłą wodę.
Nagle poczułem chłodnę ręce na biodrach oraz czyjeś usta na ramieniu. Mimowolnie się spiąłem na ten dotyk, ale gdy tylko Cody obrócił mnie do siebie przodem, odetchnąłem z ulgą. Przyciągnąłem go do siebie za kark, wchodząc przy tym pod strumień. Całowaliśmy się wolno i czule, tak jakbyśmy dopiero poznawali smak naszych ust. Jednak blondyn miał dużo poważniejsze plany, co zaprezentował, gdy otarł się swoim ciałem o moje. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, a z pomiędzy warg mimowolnie wyszedł jęk. Chłopak bez skrępowania zjechał dłońmi na linie moich kąpielówek, które zaczął z sukcesem ściągać. Nie miałem nic przeciwko, moje ciało domagało się uwagi, szczególnie jego jedna część. Australijczyk chyba zauważył, że jestem blisko. Nie patrząc na nic, upadł na kolana, po czym wziął mojego twardego członka do buzi. Na początku robił to wolno i dokładnie, lecz gdy zacząłem tracić nad sobą kontrolę, przyspieszył, bym mógł osiągnąć spełnienie. Musiałem podtrzymać się ściany, gdyż gdyby nie to, na pewno bym upadł. Przymknąłem oczy, a jedyne na czym mogłem się skupić to uczucie jego języka oraz warg na sobie.
— Co-ody — jęknąłem, starając się go ostrzec. Od dawna nie byłem w takiej sytuacji jak ta, a nigdy nie byłem wielbicielem zabawiania się w pojedynkę.
Jednak chłopak nic sobie z tego nie zrobił, zwiększył jeszcze bardziej intensywność swoich ruchów, przez co doszedłem w jego sprawne usta. Dochodziłem do siebie przez chwilę, dzięki czemu blondyn mógł doprowadzić się do porządku. W końcu zbliżył się i pocałował mnie namiętnie. Chciałem mu się odwdzięczyć, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Po prostu umyliśmy siebie nawzajem, po czym wyszliśmy spod wody.
— Jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego — powiedziałem, kiedy już siedzieliśmy w aucie, wysuszeni i przebrani.
— Al-le przecież byli inni… — zdziwił się Cody, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
— Tak, ale oni nigdy, tylko ja… — zawstydziłem się maksymalnie, ukrywając zarumienioną twarz w materiale bluzy.
— Hej, to nic takiego. Ciesze się, że byłem pierwszy — mruknął, po czym położył dłoń na moim udzie. — Może pojedziemy na lody? Nie chce jeszcze wracać do ośrodka.
Popatrzyłem na niego zmartwiony, ale na szczęście nic nie wzbudziło we mnie niepokoju, najwyraźniej był tylko odrobinę znudzony.
— Jasne, czemu nie — odpowiedziałem i skupiłem się na drodze.
Zatrzymałem samochód na parkingu, stając pod uroczą lodziarnią, w której zwykły spędzać czas rodziny z dziećmi. Weszliśmy do środka, po czym zajęliśmy pierwszy wolny stolik. Lokal nie był przepełniony, ale wolne miejsca powoli się kurczyły. Po przejrzeniu karty zdecydowaliśmy się na waniliowe lody z bitą śmietaną i gorącymi malinami. Opowiadaliśmy sobie cicho o filmach, które chcielibyśmy obejrzeć. Uznaliśmy, że musimy sobie zrobić kanapowy dzień, w którym, będziemy się ruszać tylko i wyłącznie do toalety. Byłem wielbicielem takich akcji. Mogłem godzinami siedzieć w łóżku oglądając ulubiony serial lub najzwyczajniej w świecie się ucząc. Cieszyłem się, że blondyn aprobował coś takiego i nie uważa tego, za marnowanie czasu, jak większość nadętych ludzi.
Spędziliśmy naprawdę miło kolejną godzinę, wymieniając się kolejnymi propozycjami. Ostatecznie postawiliśmy na klasyki takie jak Spiderman czy Skarb Narodów. Może gatunkowo były to zupełnie odmienne filmy, ale gdyby dodać na dokładkę Pamiętnik, to nikt nie powinien być zdziwiony. Nasz gust był po prostu dziwny.
Postanowiłem podzielić się z chłopakiem moim pomysłem, co do snowbordu, co przyjął z entuzjazmem. Zdziwiłem się, gdyż myślałem, że do końca zbrzydły mu zabawy na śniegu, ale na wzmiankę o desce zaświeciły mu się oczy. Byłem zadowolony, że wpadłem na ten pomysł i postanowiliśmy od razu wprowadzić go w życie. Co prawda przegapiliśmy obiad, ale po takim deserze nie czuliśmy się głodni. Poleciłem blondynowi, by ubrał się ciepło, po czym rozstaliśmy się na schodach. Podniecenie towarzyszące myśli, że mogę go czegoś nauczyć, nie opuszczało mnie przez całą drogę na stok. Mój towarzysz z lekkim niepokojem spoglądał na sprzęt, który niosłem. Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco i zacząłem tłumaczyć po kolei co i jak. Australijczyk słuchał mnie uważnie i wykonywał wszystkie polecenia. Dzięki temu po pół godzinie mogliśmy przejść do części praktycznej.
Na początku nie szło mu najlepiej, ale tak wszyscy zaczynają. Widziałem, że wie jak utrzymywać równowagę i złapanie rytmu to była jedynie kwestia czasu. Nie myliłem się. Po niespełna kilkunastu minutach potrafił już przejechać pewną odległość, odpowiednio balansując swoim ciałem. Zagwizdałem na palcach ze szczęścia i rzuciłem się na szyje chłopakowi. Przez to, wylądowaliśmy na śniegu, śmiejąc się i turlając.
— Jestem z ciebie dumny — powiedziałem wesoło.
— To wszystko twoja zasługa instruktorze — odpowiedział, po czym wstał na nogi.
Po chwili dołączyłem do niego. Uznaliśmy, że na dzisiaj wystarczy ćwiczeń i wróciliśmy do domu. Jednak Cody wciąż nie chciał wracać do siebie, więc zaproponował krótki spacer.
Niebo już dawno było usłane gwiazdami, a wszechobecna cisza dodawała intymności. Byłem szczęściarzem, że mogłem dzielić taką chwilę właśnie z nim. Dałem się poprowadzić blondynowi, przez co krążyliśmy po okolicy. Przez całą godzinę żaden z nas się nie odezwał. Rozmyślaliśmy na różne tematy, szukając wszystkich za i przeciw.
W końcu, gdy byliśmy już pod bramą, blondyn zatrzymał się i spojrzał w moje oczy, pierwszy raz od dłuższego czasu.
— Wiem, że to może za wcześnie - zaczął, nerwowo zacinając się po każdym słowie. — Ale chciałbym mieć już ten komfort, by móc cie nazywać swoim.
— C-co? — jęknąłem zdziwiony, nie spodziewając się po nim czegoś takiego.
— Czy chciałbyś być moim chłopakiem? — spytał, wpatrując się we mnie jak ufny szczeniaczek.
— O boże, tak — odpowiedziałem, zabijając w sobie chęć ''nieśpieszenia się''.
Pocałowałem go szybko, po czym wtuliłem się w klatkę piersiową. Cody zaśmiał się i okręcił nas parę razy, podnosząc mnie delikatnie. Trwaliśmy tak przez pewien czas, najzwyczajniej w świecie ciesząc się z tego, co się właśnie stało.
Z radością przed zaśnięciem powtarzałem sobie w głowie słowa: mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak.
— Długo czekasz? — zapytał, kładąc rękę na kark w nerwowym geście.
— Wystarczająco — odparłem, kierując się na schody. — O co poszło?
— O to co zawsze — jęknął blondyn. — Jordan nie do końca akceptuje tego, że żyje z kimś o odmiennej orientacji niż hetero pod jednym dachem.
— Nie akceptuje cie? — spytałem, otwierając drzwi na zewnątrz.
— Można tak powiedzieć. Choć myślę, że bardziej ma problem ze mną, niż z tym na kogo lecę. Chyba czuje się pominięty, czy coś w tym stylu — westchnął, wrzucając nasze torby do bagażnika.
— Rozumiem, mam tak czasem z Dylanem — odpowiedziałem, wsiadając za kierownice.
— Naprawdę? Wyglądacie na zgodne rodzeństwo — Zdziwił się chłopak.
— Bo tak jest, po prostu jest starszy i czasami wydaje mi się, że przebija mnie na głowę, ale hej, też mam swoje mocne strony — powiedziałem, uśmiechając się głupio i odpalając silnik.
— Oh, nawet nie wiesz jak wiele — zaśmiał się Cody, włączając muzykę.
Nuciliśmy pod nosem przez całą drogę, śmiejąc się z naszych beznadziejnych głosów. Niestety nie mieliśmy w pobliżu basenu, dlatego musieliśmy przejechać dobrych kilkadziesiąt kilometrów. Mimo to, nie nudziliśmy się. Pewnie gdybyśmy po prostu leżeli cały dzień na kanapie, uznałbym to za świetny dzień. Nie mogłem pojąć, skąd brała się ta dziwna słabość do tego chłopaka. Jednak starałem się o tym nie myśleć, ciesząc się tym co mam.
Wysiedliśmy pod niedużą halą, w której znajdował się basen sportowy. Nie mieliśmy popytu na jakieś większe atrakcje, dlatego było to miejsce dla typowych trenujących sportowców. Jednak w niedzielne poranki nieczęsto ktokolwiek tutaj przychodził, choć ośrodek nie był zamknięty. Musieliśmy jedynie odebrać kluczyki do szafek, w których zostawiliśmy rzeczy, po czym weszliśmy na teren pływalni.
Odczułem ogromną ulgę, gdy w końcu mogłem wejść do wody. Widok Cody'ego w kąpielówkach nie działał dobrze na moje ciało, które potrzebowało natychmiastowego orzeźwienia. Nigdy nie byłem wysportowanym człowiekiem, dlatego po kilkunastu długościach przysiadłem na brzegu, patrząc jak jego ciało płynnie porusza się w wodzie. Widać było, że ma to we krwi i naprawdę to lubi. Obserwowałem każdy ruch, jednocześnie bawiąc się okularami, które chroniły moje biedne oczy od chloru. Dopiero po dwudziestu minutach Australijczyk wybudził się z transu i zorientował się, że od dłuższego czasu w ogóle się nie ruszam. Podpłynął w moją stronę, z głupkowatym uśmiechem na ustach i oparł dłonie po moich bokach.
— Nie jesteś zbyt aktywną osobą, jeśli nie chodzi o śnieg — mruknął, patrząc na mnie spod rzęs.
— Wybacz, że nie mam ciała jak atleta, a w wodzie nie czuje się jak ryba, tak jak niektórzy — burknąłem, zaczepnie wbijając mu palec w policzek.
Chłopak zaśmiał się i pochylając się, pocałował mnie w usta.
— Zaraz pójdziemy, jeszcze tylko parę długości — szepnął, gdy już oderwał się ode mnie.
Skinąłem jedynie głową, uparcie wpatrując się w zegar wiszący na ścianie.
Cody parsknął pod nosem i odpłynął na swój tor, po raz kolejny oddając się treningowi. Posiedziałem tak jeszcze chwilę, po czym wróciłem do szatni. Wyciągnąłem z torby żel pod prysznic oraz szampon, by choć w maleńkim stopniu pozbyć się zapachu basenu z siebie. Wszedłem do najbardziej oddalonej kabiny i włączyłem ciepłą wodę.
Nagle poczułem chłodnę ręce na biodrach oraz czyjeś usta na ramieniu. Mimowolnie się spiąłem na ten dotyk, ale gdy tylko Cody obrócił mnie do siebie przodem, odetchnąłem z ulgą. Przyciągnąłem go do siebie za kark, wchodząc przy tym pod strumień. Całowaliśmy się wolno i czule, tak jakbyśmy dopiero poznawali smak naszych ust. Jednak blondyn miał dużo poważniejsze plany, co zaprezentował, gdy otarł się swoim ciałem o moje. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, a z pomiędzy warg mimowolnie wyszedł jęk. Chłopak bez skrępowania zjechał dłońmi na linie moich kąpielówek, które zaczął z sukcesem ściągać. Nie miałem nic przeciwko, moje ciało domagało się uwagi, szczególnie jego jedna część. Australijczyk chyba zauważył, że jestem blisko. Nie patrząc na nic, upadł na kolana, po czym wziął mojego twardego członka do buzi. Na początku robił to wolno i dokładnie, lecz gdy zacząłem tracić nad sobą kontrolę, przyspieszył, bym mógł osiągnąć spełnienie. Musiałem podtrzymać się ściany, gdyż gdyby nie to, na pewno bym upadł. Przymknąłem oczy, a jedyne na czym mogłem się skupić to uczucie jego języka oraz warg na sobie.
— Co-ody — jęknąłem, starając się go ostrzec. Od dawna nie byłem w takiej sytuacji jak ta, a nigdy nie byłem wielbicielem zabawiania się w pojedynkę.
Jednak chłopak nic sobie z tego nie zrobił, zwiększył jeszcze bardziej intensywność swoich ruchów, przez co doszedłem w jego sprawne usta. Dochodziłem do siebie przez chwilę, dzięki czemu blondyn mógł doprowadzić się do porządku. W końcu zbliżył się i pocałował mnie namiętnie. Chciałem mu się odwdzięczyć, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Po prostu umyliśmy siebie nawzajem, po czym wyszliśmy spod wody.
— Jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego — powiedziałem, kiedy już siedzieliśmy w aucie, wysuszeni i przebrani.
— Al-le przecież byli inni… — zdziwił się Cody, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
— Tak, ale oni nigdy, tylko ja… — zawstydziłem się maksymalnie, ukrywając zarumienioną twarz w materiale bluzy.
— Hej, to nic takiego. Ciesze się, że byłem pierwszy — mruknął, po czym położył dłoń na moim udzie. — Może pojedziemy na lody? Nie chce jeszcze wracać do ośrodka.
Popatrzyłem na niego zmartwiony, ale na szczęście nic nie wzbudziło we mnie niepokoju, najwyraźniej był tylko odrobinę znudzony.
— Jasne, czemu nie — odpowiedziałem i skupiłem się na drodze.
Zatrzymałem samochód na parkingu, stając pod uroczą lodziarnią, w której zwykły spędzać czas rodziny z dziećmi. Weszliśmy do środka, po czym zajęliśmy pierwszy wolny stolik. Lokal nie był przepełniony, ale wolne miejsca powoli się kurczyły. Po przejrzeniu karty zdecydowaliśmy się na waniliowe lody z bitą śmietaną i gorącymi malinami. Opowiadaliśmy sobie cicho o filmach, które chcielibyśmy obejrzeć. Uznaliśmy, że musimy sobie zrobić kanapowy dzień, w którym, będziemy się ruszać tylko i wyłącznie do toalety. Byłem wielbicielem takich akcji. Mogłem godzinami siedzieć w łóżku oglądając ulubiony serial lub najzwyczajniej w świecie się ucząc. Cieszyłem się, że blondyn aprobował coś takiego i nie uważa tego, za marnowanie czasu, jak większość nadętych ludzi.
Spędziliśmy naprawdę miło kolejną godzinę, wymieniając się kolejnymi propozycjami. Ostatecznie postawiliśmy na klasyki takie jak Spiderman czy Skarb Narodów. Może gatunkowo były to zupełnie odmienne filmy, ale gdyby dodać na dokładkę Pamiętnik, to nikt nie powinien być zdziwiony. Nasz gust był po prostu dziwny.
Postanowiłem podzielić się z chłopakiem moim pomysłem, co do snowbordu, co przyjął z entuzjazmem. Zdziwiłem się, gdyż myślałem, że do końca zbrzydły mu zabawy na śniegu, ale na wzmiankę o desce zaświeciły mu się oczy. Byłem zadowolony, że wpadłem na ten pomysł i postanowiliśmy od razu wprowadzić go w życie. Co prawda przegapiliśmy obiad, ale po takim deserze nie czuliśmy się głodni. Poleciłem blondynowi, by ubrał się ciepło, po czym rozstaliśmy się na schodach. Podniecenie towarzyszące myśli, że mogę go czegoś nauczyć, nie opuszczało mnie przez całą drogę na stok. Mój towarzysz z lekkim niepokojem spoglądał na sprzęt, który niosłem. Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco i zacząłem tłumaczyć po kolei co i jak. Australijczyk słuchał mnie uważnie i wykonywał wszystkie polecenia. Dzięki temu po pół godzinie mogliśmy przejść do części praktycznej.
Na początku nie szło mu najlepiej, ale tak wszyscy zaczynają. Widziałem, że wie jak utrzymywać równowagę i złapanie rytmu to była jedynie kwestia czasu. Nie myliłem się. Po niespełna kilkunastu minutach potrafił już przejechać pewną odległość, odpowiednio balansując swoim ciałem. Zagwizdałem na palcach ze szczęścia i rzuciłem się na szyje chłopakowi. Przez to, wylądowaliśmy na śniegu, śmiejąc się i turlając.
— Jestem z ciebie dumny — powiedziałem wesoło.
— To wszystko twoja zasługa instruktorze — odpowiedział, po czym wstał na nogi.
Po chwili dołączyłem do niego. Uznaliśmy, że na dzisiaj wystarczy ćwiczeń i wróciliśmy do domu. Jednak Cody wciąż nie chciał wracać do siebie, więc zaproponował krótki spacer.
Niebo już dawno było usłane gwiazdami, a wszechobecna cisza dodawała intymności. Byłem szczęściarzem, że mogłem dzielić taką chwilę właśnie z nim. Dałem się poprowadzić blondynowi, przez co krążyliśmy po okolicy. Przez całą godzinę żaden z nas się nie odezwał. Rozmyślaliśmy na różne tematy, szukając wszystkich za i przeciw.
W końcu, gdy byliśmy już pod bramą, blondyn zatrzymał się i spojrzał w moje oczy, pierwszy raz od dłuższego czasu.
— Wiem, że to może za wcześnie - zaczął, nerwowo zacinając się po każdym słowie. — Ale chciałbym mieć już ten komfort, by móc cie nazywać swoim.
— C-co? — jęknąłem zdziwiony, nie spodziewając się po nim czegoś takiego.
— Czy chciałbyś być moim chłopakiem? — spytał, wpatrując się we mnie jak ufny szczeniaczek.
— O boże, tak — odpowiedziałem, zabijając w sobie chęć ''nieśpieszenia się''.
Pocałowałem go szybko, po czym wtuliłem się w klatkę piersiową. Cody zaśmiał się i okręcił nas parę razy, podnosząc mnie delikatnie. Trwaliśmy tak przez pewien czas, najzwyczajniej w świecie ciesząc się z tego, co się właśnie stało.
Z radością przed zaśnięciem powtarzałem sobie w głowie słowa: mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak.
Czemu nikt nie komentuje? ;_; Rozdział świetny, ogólnie całe opowiadanie mi się bardzo podoba i cieszę się, że cały czas wracasz pomimo swoich długich nieobecności :) Weny <3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńJared mnie zastanawia, czy to jego zachowanie nie jest czymś innym opowiadanie, spędzili cały dzień fantastycznie, i to pytanie Codiego...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia