Z dedykacją dla Nancy. Uwielbiam takie komentarze, dodają skrzydeł :)
Ryan bardzo optymistycznie odpowiedział na zaproszenie. Uznał nawet, że przyjedzie kilka dni wcześniej, by zakosztować włoskich stoków. Ja tego ranka nie mogłem z tego skorzystać. Mój sprzęt był już dość wyjeżdżony, dlatego postanowiłem, że pojadę go nasmarować. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem pod zimny prysznic, by choć trochę się rozbudzić. Później zrobiłem sobie gorącą czekoladę w kubku termicznym oraz zapakowałem moje i Dylana rzeczy do dachowego boxa. Rześkie powietrze zadziałało kojąco na moją przemęczoną twarz, ale dalej nie potrafiłem przestać ziewać. Wsiadłem do granatowego Land Rovera, należącego do mojej rodziny. Przeciągnąłem się ostatni raz przed jazdą i pociągnąłem spory łyk napoju, parząc sobie przy tym język. Droga była dość długa, gdyż miałem swojego zaufanego znajomego, który od lat zajmował się moimi nartami, czy deską, a mieszkał on,w oddalonym od naszego, miasteczku.
Ryan bardzo optymistycznie odpowiedział na zaproszenie. Uznał nawet, że przyjedzie kilka dni wcześniej, by zakosztować włoskich stoków. Ja tego ranka nie mogłem z tego skorzystać. Mój sprzęt był już dość wyjeżdżony, dlatego postanowiłem, że pojadę go nasmarować. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem pod zimny prysznic, by choć trochę się rozbudzić. Później zrobiłem sobie gorącą czekoladę w kubku termicznym oraz zapakowałem moje i Dylana rzeczy do dachowego boxa. Rześkie powietrze zadziałało kojąco na moją przemęczoną twarz, ale dalej nie potrafiłem przestać ziewać. Wsiadłem do granatowego Land Rovera, należącego do mojej rodziny. Przeciągnąłem się ostatni raz przed jazdą i pociągnąłem spory łyk napoju, parząc sobie przy tym język. Droga była dość długa, gdyż miałem swojego zaufanego znajomego, który od lat zajmował się moimi nartami, czy deską, a mieszkał on,w oddalonym od naszego, miasteczku.
Włączyłem radio, by droga mi się nie dłużyła i odetchnąłem. Lubiłem jeździć autem, a mała prędkość w ogóle mi nie przeszkadzała. W górach nigdy nie można było czuć się pewnie, dlatego wolałem zachować odpowiednią prędkość. Nuciłem pod nosem, popijając czekoladę i cieszyłem się jazdą. Nagle mój telefon zawibrował, powiadamiając o nowej wiadomości. Sięgnąłem po komórkę do kieszeni i odblokowałem ekran. Wiedziałem jak bardzo głupim pomysłem jest używanie telefonu za kierownicą, ale gdy zobaczyłem na wyświetlaczu imię Cody'ego, nie potrafiłem tego zignorować.
Od Cody: Nie było Cie na śniadaniu, wszystko w porządku? xx
Uśmiechnąłem się do przedniego lusterka. Patrzyłem kątem oka na klawiaturę i odpisałem:
Do Cody: Nie martw się, nic mi nie jest. Za to porywam Cie popołudniu, jeżeli nie masz nic przeciwko. x
W końcu dojechałem na miejsce. Znalazłem się pod domem starego Toma, który jak nikt inny znał się na sprzęcie narciarskim. Było to przytulne miejsce, gdzie mężczyzna mieszkał z żoną i synem, który chciał iść w ślady ojca. Zadzwoniłem do drzwi i już po chwili siedziałem w warsztacie i czekałem na zakończenie pracy. W tym czasie mogłem odczytać odpowiedz chłopaka.
Od Cody: Jestem bardziej niż na tak... xxx
Westchnąłem ciężko i przetarłem dłońmi twarz. Strasznie szybko przywiązywałem się do ludzi, co zwykle kończyło się łzami i ogromnym rozczarowaniem. Miałem nadzieje, że tym razem będzie inaczej.
— Jak tam studia, młody? — zapytał Tom, wychodząc z zaplecza i wycierając brudne ręce w szmatkę.
Był to postawny, łysy mężczyzna po czterdziestce. Jego ciało, które w większości było pokryte najróżniejszymi tatuażami, było wysportowane i zadbane.
— Nie jest najgorzej — mruknąłem, uśmiechając się lekko. — Myślę, że sobie radzę.
— Na pewno. Jesteś przecież bystrym dzieciakiem — odparł, co podniosło mnie trochę na duchu. — A jak się miewa twoja mama?
Wdaliśmy się w niezobowiązującą rozmowę o członkach mojej rodziny i życiu w Londynie. Mężczyzna był tak miły, że poczęstował mnie swoimi kanapkami, gdy mój brzuch donośnie upomniał się o jedzenie. Nie sądziłem, że potrwa to aż tak długo, ale Tom miał wiele pracy, a nie chciałem się niegrzecznie wpychać. Na szczęście środy miałem wolne, dlatego nie musiałem się zbytnio spieszyć.
Na dworze zaczęło mocno prószyć, przez co drogi z minuty na minute stawały się coraz bardziej zaśnieżone. Gdy spakowałem wszystko i podziękowałem mężczyźnie uściskiem dłoni, spojrzałem zniechęcony na jezdnię. Nie lubiłem jeździć w takich warunkach, strasznie łatwo było o wypadek. Nie przekraczałem prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, przez co spóźniłem się nawet na obiad. Gdy wszedłem do stołówki, nikogo już tam nie było, pomijając moją mamę, która właśnie wzięła się za sprzątanie.
— Cześć mamo — powiedziałem i pocałowałem ją w policzek.
— Dzień dobry synku, jedzenie masz na stole, powinno być jeszcze ciepłe.
Podziękowałem jej i prawie biegiem dotarłem do posiłku. W międzyczasie napisałem Cody'emu, by był gotowy za godzinę. Chciałem się jeszcze dobrze przygotować i dobrać odpowiednie ciuchy.
Wziąłem długi prysznic, umyłem włosy i wyszorowałem zęby. Nie to, że bym się stresował tą niewinną randką, po prostu wolałem się dobrze ze sobą czuć, jasne, o to właśnie chodziło. Na ciało założyłem przylegające ocieplane spodnie oraz podkoszulek i gruby sweter, na który zarzuciłem puchaty bezrękawnik. Przejrzałem się w lustrze i przyznałem sam przed sobą, że wyglądam nieźle. Puściłem oko do swojego odbicia, po czym zgarnąłem z półki czapkę oraz rękawiczki. Kiedy zszedłem na dół, chłopak już na mnie czekał. Wyglądał naprawdę gorącą w rozpiętym płaszczu, który ukazywał niebieską koszule, a luźne dżinsy dodawały mu zadziorności.
— Hej — mruknąłem, odgarniając włosy z czoła.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
— Cześć, świetnie wyglądasz.
Po tych słowach zrobiło mi się dziwnie gorąco, dlatego zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu.
— Ty też — odpowiedziałem. — Idziemy?
Wyszliśmy na zewnątrz, otulając się garderobą i podeszliśmy do auta. Jak prawdziwy dżentelmen otworzyłem surferowi drzwi, po czym sam wsiadłem do samochodu.
— Gdzie jedziemy? — spytał blondyn, przeszukując lokalne stacje radiowe, na których znalazł same wiadomości.
— To niespodzianka — odpowiedziałem z uśmiechem i wskazałem mu schowek przy jego nogach. — Tam są płyty, możesz coś wybrać.
Po chwili Cody wybrał jedną z nich, a w głośnikach zabrzmiał głęboki głos Eda Sheerana. Mimowolnie zrelaksowałem się.
— Dobry wybór — mruknąłem do niego i z powrotem skupiłem się na prowadzeniu auta.
— Jeździsz bardzo ostrożnie — stwierdził mój towarzysz, marszcząc zabawnie nos.
— To źle? — spytałem.
Jazda w górach nigdy nie była bezpieczna dlatego wolałem jeździć wolniej, ale w całości docierać na miejsce.
— Bardzo dobrze — westchnął brunet. — Od wypadku nigdy nie wsiadałem do auta osoby, której bym nie ufał. Tak samo boje się prowadzić, dlatego ciesze się, że robisz to tak delikatnie.
Chłopak wyciągnął się na siedzeniu i zamruczał.
— Mogę cie pouczyć jeździć, jeślibyś chciał — powiedziałem, zmieniając bieg. — Może nie tutaj, ale jak wrócimy do Londynu.
— Mógłbyś? — zapytał z błyskiem w oku.
— Jasne — odparłem. — Oprócz studiowania, udzielania korepetycji, czy od czasu do czasu wykonywania jakichś krótkoterminowych prac, to nie mam zbyt wiele do roboty.
— Nie imprezujesz? A przyjaciele? Nie spędzasz z nimi czasu? — pytał.
— Nie, nie imprezuje — zaśmiałem się. — A w Londynie mam tylko jednego przyjaciela - Ryana, który nie obraziłby się, gdybym zostawił go samego na jakiś czas.
— Kiedy przeprowadziłem się do Anglii, myślałem, że nie złapie dobrego kontaktu z rówieśnikami. Wiesz, inny akcent, wygląd, poglądy... Nie wszyscy są tolerancyjni. Na szczęście, spotkałem naprawdę porządnych ludzi. Najwięcej czasu spędzam z Alli i jej chłopakiem - Travisem, ale z większością mam dobry kontakt — opowiedział Cody.
— Wiedzą, że jesteś gejem? — Nie traktowałem tego jak temat tabu, wolałem zapytać bezpośrednio.
— Nie szufladkuj mnie, nie jestem homoseksualistą. Po prostu płeć nie ma dla mnie większego znaczenia.
Przygryzłem wargę i uśmiechnąłem się cwaniacko.
— Więc mówisz, że wygrałem z całym światem?
Chłopak wybuchnął śmiechem i odparł:
— Taaa, coś w tym stylu.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Zaparkowałem pod budynkiem i wysiedliśmy.
— Lodowisko? — spytał zaskoczony chłopak.
— Dokładnie — odpowiedziałem lekko.
— Ale ja nie potrafię jeździć na łyżwach... — powiedział smętnie.
— Pomogę ci — mruknąłem i poprowadziłem nas do oszklonych drzwi.
Cały kompleks składał się z dwóch tafli, jednej w środku, gdzie odbywały się treningi, a drugiej na zewnątrz, by zwykli cywile mogli skorzystać z przyjemności jazdy na lodzie. Weszliśmy do jasnego holu, którym doszliśmy do kas. Przywitałem się z właścicielem, który siedział za ladą i wpuścił nas bez płacenia, każąc pozdrowić moją mamę. Potem wypożyczyliśmy łyżwy i razem skierowaliśmy się na ławkę przy lodowisku. Na lodzie jeździło dużo ludzi, mimo, że większość powinna teraz odpoczywać po obiedzie. Z niektórymi się przywitałem, a z innymi wymieniłem tylko uśmiechy. Widząc, jak Cody męczy się z wiązaniami, pomogłem mu założył obie łyżwy, po czym sam ubrałem sprzęt na nogi. W końcu weszliśmy na lód. Przez pierwsze kilka minut Cody nie puszczał mojej dłoni. Dopiero później korzystał tylko z mojego ramienia, kiedy już potrafił panować nad swoimi ruchami. Krążyliśmy po lodzie w niewielkiej odległości od band, obserwując wyczyny młodych hokeistów i łyżwiarek figurowych. Mieszkańcy patrzyli na naszą dwójkę sympatycznie, mimo, że wyglądaliśmy jak para zakochanych po uszy nastolatków. Cieszyłem się tą chwilą, nie pozwalając by coś mogło ją zepsuć.
W końcu zaczęło się ściemniać, a wszystkie maluchy powoli znikały z lodu. My również postanowiliśmy odpocząć. Nasze nogi były bardzo obolałe, ale uśmiechy i radość na twarzach była tego warta.
— Zmarznięty? — spytałem chłopaka, na co kiwnął głową. — Liczyłem na taką odpowiedź.
Oddaliśmy łyżwy do wypożyczalni i wyszliśmy na zewnątrz. Niecałe sto metrów dalej znajdowała się moja ulubiona kawiarnia Fiocco, do której często przychodziłem wraz ze znajomymi.
Cody przełożył swoją dłoń przez moje ramie i w takim uścisku ruszyliśmy do lokalu. W środku panowała ciepła atmosfera. Od progu witał kojący zapach kawy i czekolady. W oknach oraz na ścianach wisiały jeszcze świąteczne ozdoby, a całe pomieszczenie było w usłane bordowym kolorem.
Zajęliśmy stolik przy palącym się kominku. Zdjęliśmy swoje nakrycia, a po chwili trzymaliśmy w rękach karty, które przyniosła nam kelnerka, która na sto procent była emigrantką. Potrafiłem rozróżniać wiele akcentów, a od niej bez dwóch zdań można było usłyszeć słowiańską nutę.
— Na co masz ochotę? — spytałem, przeczesując menu wzrokiem.
— Chciałbym kawę i coś słodkiego — powiedział chłopak, którego oczy zaświeciły się na widok wypisanych ciast i ciastek.
— Jesteś łasuchem, co? — zaśmiałem się.
— Po prostu lubię słodkie rzeczy, prawie tak bardzo jak słodkich chłopców — mruknął bezczelnie, puszczając mi oko.
Prychnąłem przyjaźnie, co miało zatuszować delikatne rumieńce na moich policzkach, jednak było w prost przeciwnie.
Przywołałem do siebie dziewczynę i po włosku powiedziałem;
— Poproszę kawę i gorącą czekoladę oraz dwa razy specjalność Paola.
Dziewczyna wszystko zapisała i po upewnieniu się, że wszystko dobrze zrozumiała, udała się do kuchni.
— Paolo...? — mruknął blondyn, patrząc podejrzliwie.
— To właściciel, znam go od małego — wyjaśniłem.
Po chwili z zaplecza wyszedł niski i dość gruby Włoch, z ogromnym uśmiechem na twarzy.
— Jason! — krzyknął, jak to moi rodacy mają w zwyczaju.
Wstałem od stołu i podałem mu rękę.
— Dobrze cie znowu zobaczyć Paolo — odpowiedziałem.
— Ciebie też dzieciaku — powiedział radośnie, mierzwiąc mi włosy. — Więc mówisz, że chcesz coś specjalnego?
— Jak widać. — Wskazałem ręką na Cody'ego. — Lubi słodycze, dlatego poproszę o coś z górnej półki.
— Ma się rozumieć.
Wróciłem do mojego towarzysza, gdzie kelnerka właśnie podawała mu kawę i czekoladę dla mnie.
— Dziwnie się czuje, gdy nie rozumiem o czym mówisz — mruknął blondyn, mieszając łyżeczką napój.
— Mówię o tobie w samych superlatywach, nie masz się czym przejmować. — Uśmiechnąłem się do niego zadziornie.
— Rozmawiasz na mój temat? — zapytał wyraźnie zdziwiony chłopak.
— Oczywiście. Myślisz, że codziennie zabieram jakiegoś przystojniaka na randkę? — starałem się powiedzieć to lekko, ale przy ostatnim słowie głos mi się załamał.
Na szczęście przy naszym stoliku znowu pojawiła się kelnerka, przynosząc nam dwa kawałki karmelowego tortu. Liczyłem na to, że Cody nie podejmie tego tematu, zajmując się ciastem, ale najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić.
— To nie było zwykłe zerwanie, prawda? On ci coś zrobił. — mruknął, bardziej do siebie niż do mnie.
— Nie chce o tym rozmawiać — sapnąłem, czując jak do moich oczu napływają łzy.
— Hej, przepraszam — powiedział i pogładził dłonią mój policzek. — Nie powinienem pytać.
— Nie, jest okej — odpowiedziałem, łapiąc rękę w swoją, zaciskając na niej palce.
Przez cały pobyt w kawiarni nie puściłem jego dłoni. Była przyjemnie ciepła i miła, a ja dzięki tej bliskości, czułem się dużo lepiej. Rozmawialiśmy o błahostkach, o planach na przyszłość. Cody opowiedział mi jak wygląda Australia, a także obiecał, że po powrocie do Londynu pokaże mi swoje zdjęcia z dzieciństwa. Szybko zapomniałem o bolesnych wspomnieniach i nawet nie zauważyłem kiedy zrobił się wieczór. Uregulowałem rachunek i mogliśmy wrócić do ośrodka. Przez całą drogę Cody przyglądał mi się, darując sobie słuchanie radia czy krajobrazu za oknem. To sprawiało, że nie potrafiłem skupić się na drodze i byłem naprawdę szczęśliwy, kiedy cali i zdrowi wysiedliśmy przed domem. Zamiast skierować się do drzwi, złączyliśmy nasze ręce i udaliśmy się na spacer. Dookoła było cicho, co budowało dziwną intymność między nami.
— Bił mnie — szepnąłem, licząc na to, że tego nie usłyszy.
Niestety Cody był doskonale świadomy tego co powiedziałem. Wzmocnił uścisk na mojej dłoni i przyciągnął mnie do siebie. W jednej chwili poczułem się dwa razy mniejszy i młodszy niż w rzeczywistości byłem. Jak bezbronne dziecko, które chciało poczuć się bezpiecznie. Blondyn delikatnymi ruchami gładził moje włosy oraz plecy, oddychając głęboko.
— Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało, zaopiekuje się tobą — powiedział cicho.
W moich oczach ponownie tego dnia zebrały się łzy, lecz tym razem pozwoliłem im spłynąć po moich policzkach. Przysunąłem się do blondyna, chcąc w końcu poznać smak jego ust. Pocałunek był wolny i czuły, pełen obietnic i niewypowiedzianych słów. W innej sytuacji, wyśmiałbym się. Zawsze powtarzałem, że zakochiwanie się w sobie z dnia na dzień jest niemożliwe. Zrozumiałem, że się myliłem i dotarło do mnie, że przez całe swoje życie nie byłem tak naprawdę zakochany. Czułem jakąś niewidzialną więź pomiędzy mną a tym chłopakiem i pragnąłem dać się temu ponieść.
Musnąłem ostatni raz jego wargi i wtuliłem się w jego ciało. Nie wiem ile czasu tak staliśmy, może to było kilka, może kilkanaście minut. To nie miało znaczenia, bo w końcu pozbyłem się tej dziwnej pustki w sercu, która wbijała się boleśnie w moją duszę, nie pozwalając mi być szczęśliwym. Nareszcie mogłem odetchnąć z ulgą.
Od Cody: Jestem bardziej niż na tak... xxx
Westchnąłem ciężko i przetarłem dłońmi twarz. Strasznie szybko przywiązywałem się do ludzi, co zwykle kończyło się łzami i ogromnym rozczarowaniem. Miałem nadzieje, że tym razem będzie inaczej.
— Jak tam studia, młody? — zapytał Tom, wychodząc z zaplecza i wycierając brudne ręce w szmatkę.
Był to postawny, łysy mężczyzna po czterdziestce. Jego ciało, które w większości było pokryte najróżniejszymi tatuażami, było wysportowane i zadbane.
— Nie jest najgorzej — mruknąłem, uśmiechając się lekko. — Myślę, że sobie radzę.
— Na pewno. Jesteś przecież bystrym dzieciakiem — odparł, co podniosło mnie trochę na duchu. — A jak się miewa twoja mama?
Wdaliśmy się w niezobowiązującą rozmowę o członkach mojej rodziny i życiu w Londynie. Mężczyzna był tak miły, że poczęstował mnie swoimi kanapkami, gdy mój brzuch donośnie upomniał się o jedzenie. Nie sądziłem, że potrwa to aż tak długo, ale Tom miał wiele pracy, a nie chciałem się niegrzecznie wpychać. Na szczęście środy miałem wolne, dlatego nie musiałem się zbytnio spieszyć.
Na dworze zaczęło mocno prószyć, przez co drogi z minuty na minute stawały się coraz bardziej zaśnieżone. Gdy spakowałem wszystko i podziękowałem mężczyźnie uściskiem dłoni, spojrzałem zniechęcony na jezdnię. Nie lubiłem jeździć w takich warunkach, strasznie łatwo było o wypadek. Nie przekraczałem prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, przez co spóźniłem się nawet na obiad. Gdy wszedłem do stołówki, nikogo już tam nie było, pomijając moją mamę, która właśnie wzięła się za sprzątanie.
— Cześć mamo — powiedziałem i pocałowałem ją w policzek.
— Dzień dobry synku, jedzenie masz na stole, powinno być jeszcze ciepłe.
Podziękowałem jej i prawie biegiem dotarłem do posiłku. W międzyczasie napisałem Cody'emu, by był gotowy za godzinę. Chciałem się jeszcze dobrze przygotować i dobrać odpowiednie ciuchy.
Wziąłem długi prysznic, umyłem włosy i wyszorowałem zęby. Nie to, że bym się stresował tą niewinną randką, po prostu wolałem się dobrze ze sobą czuć, jasne, o to właśnie chodziło. Na ciało założyłem przylegające ocieplane spodnie oraz podkoszulek i gruby sweter, na który zarzuciłem puchaty bezrękawnik. Przejrzałem się w lustrze i przyznałem sam przed sobą, że wyglądam nieźle. Puściłem oko do swojego odbicia, po czym zgarnąłem z półki czapkę oraz rękawiczki. Kiedy zszedłem na dół, chłopak już na mnie czekał. Wyglądał naprawdę gorącą w rozpiętym płaszczu, który ukazywał niebieską koszule, a luźne dżinsy dodawały mu zadziorności.
— Hej — mruknąłem, odgarniając włosy z czoła.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
— Cześć, świetnie wyglądasz.
Po tych słowach zrobiło mi się dziwnie gorąco, dlatego zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu.
— Ty też — odpowiedziałem. — Idziemy?
Wyszliśmy na zewnątrz, otulając się garderobą i podeszliśmy do auta. Jak prawdziwy dżentelmen otworzyłem surferowi drzwi, po czym sam wsiadłem do samochodu.
— Gdzie jedziemy? — spytał blondyn, przeszukując lokalne stacje radiowe, na których znalazł same wiadomości.
— To niespodzianka — odpowiedziałem z uśmiechem i wskazałem mu schowek przy jego nogach. — Tam są płyty, możesz coś wybrać.
Po chwili Cody wybrał jedną z nich, a w głośnikach zabrzmiał głęboki głos Eda Sheerana. Mimowolnie zrelaksowałem się.
— Dobry wybór — mruknąłem do niego i z powrotem skupiłem się na prowadzeniu auta.
— Jeździsz bardzo ostrożnie — stwierdził mój towarzysz, marszcząc zabawnie nos.
— To źle? — spytałem.
Jazda w górach nigdy nie była bezpieczna dlatego wolałem jeździć wolniej, ale w całości docierać na miejsce.
— Bardzo dobrze — westchnął brunet. — Od wypadku nigdy nie wsiadałem do auta osoby, której bym nie ufał. Tak samo boje się prowadzić, dlatego ciesze się, że robisz to tak delikatnie.
Chłopak wyciągnął się na siedzeniu i zamruczał.
— Mogę cie pouczyć jeździć, jeślibyś chciał — powiedziałem, zmieniając bieg. — Może nie tutaj, ale jak wrócimy do Londynu.
— Mógłbyś? — zapytał z błyskiem w oku.
— Jasne — odparłem. — Oprócz studiowania, udzielania korepetycji, czy od czasu do czasu wykonywania jakichś krótkoterminowych prac, to nie mam zbyt wiele do roboty.
— Nie imprezujesz? A przyjaciele? Nie spędzasz z nimi czasu? — pytał.
— Nie, nie imprezuje — zaśmiałem się. — A w Londynie mam tylko jednego przyjaciela - Ryana, który nie obraziłby się, gdybym zostawił go samego na jakiś czas.
— Kiedy przeprowadziłem się do Anglii, myślałem, że nie złapie dobrego kontaktu z rówieśnikami. Wiesz, inny akcent, wygląd, poglądy... Nie wszyscy są tolerancyjni. Na szczęście, spotkałem naprawdę porządnych ludzi. Najwięcej czasu spędzam z Alli i jej chłopakiem - Travisem, ale z większością mam dobry kontakt — opowiedział Cody.
— Wiedzą, że jesteś gejem? — Nie traktowałem tego jak temat tabu, wolałem zapytać bezpośrednio.
— Nie szufladkuj mnie, nie jestem homoseksualistą. Po prostu płeć nie ma dla mnie większego znaczenia.
Przygryzłem wargę i uśmiechnąłem się cwaniacko.
— Więc mówisz, że wygrałem z całym światem?
Chłopak wybuchnął śmiechem i odparł:
— Taaa, coś w tym stylu.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Zaparkowałem pod budynkiem i wysiedliśmy.
— Lodowisko? — spytał zaskoczony chłopak.
— Dokładnie — odpowiedziałem lekko.
— Ale ja nie potrafię jeździć na łyżwach... — powiedział smętnie.
— Pomogę ci — mruknąłem i poprowadziłem nas do oszklonych drzwi.
Cały kompleks składał się z dwóch tafli, jednej w środku, gdzie odbywały się treningi, a drugiej na zewnątrz, by zwykli cywile mogli skorzystać z przyjemności jazdy na lodzie. Weszliśmy do jasnego holu, którym doszliśmy do kas. Przywitałem się z właścicielem, który siedział za ladą i wpuścił nas bez płacenia, każąc pozdrowić moją mamę. Potem wypożyczyliśmy łyżwy i razem skierowaliśmy się na ławkę przy lodowisku. Na lodzie jeździło dużo ludzi, mimo, że większość powinna teraz odpoczywać po obiedzie. Z niektórymi się przywitałem, a z innymi wymieniłem tylko uśmiechy. Widząc, jak Cody męczy się z wiązaniami, pomogłem mu założył obie łyżwy, po czym sam ubrałem sprzęt na nogi. W końcu weszliśmy na lód. Przez pierwsze kilka minut Cody nie puszczał mojej dłoni. Dopiero później korzystał tylko z mojego ramienia, kiedy już potrafił panować nad swoimi ruchami. Krążyliśmy po lodzie w niewielkiej odległości od band, obserwując wyczyny młodych hokeistów i łyżwiarek figurowych. Mieszkańcy patrzyli na naszą dwójkę sympatycznie, mimo, że wyglądaliśmy jak para zakochanych po uszy nastolatków. Cieszyłem się tą chwilą, nie pozwalając by coś mogło ją zepsuć.
W końcu zaczęło się ściemniać, a wszystkie maluchy powoli znikały z lodu. My również postanowiliśmy odpocząć. Nasze nogi były bardzo obolałe, ale uśmiechy i radość na twarzach była tego warta.
— Zmarznięty? — spytałem chłopaka, na co kiwnął głową. — Liczyłem na taką odpowiedź.
Oddaliśmy łyżwy do wypożyczalni i wyszliśmy na zewnątrz. Niecałe sto metrów dalej znajdowała się moja ulubiona kawiarnia Fiocco, do której często przychodziłem wraz ze znajomymi.
Cody przełożył swoją dłoń przez moje ramie i w takim uścisku ruszyliśmy do lokalu. W środku panowała ciepła atmosfera. Od progu witał kojący zapach kawy i czekolady. W oknach oraz na ścianach wisiały jeszcze świąteczne ozdoby, a całe pomieszczenie było w usłane bordowym kolorem.
Zajęliśmy stolik przy palącym się kominku. Zdjęliśmy swoje nakrycia, a po chwili trzymaliśmy w rękach karty, które przyniosła nam kelnerka, która na sto procent była emigrantką. Potrafiłem rozróżniać wiele akcentów, a od niej bez dwóch zdań można było usłyszeć słowiańską nutę.
— Na co masz ochotę? — spytałem, przeczesując menu wzrokiem.
— Chciałbym kawę i coś słodkiego — powiedział chłopak, którego oczy zaświeciły się na widok wypisanych ciast i ciastek.
— Jesteś łasuchem, co? — zaśmiałem się.
— Po prostu lubię słodkie rzeczy, prawie tak bardzo jak słodkich chłopców — mruknął bezczelnie, puszczając mi oko.
Prychnąłem przyjaźnie, co miało zatuszować delikatne rumieńce na moich policzkach, jednak było w prost przeciwnie.
Przywołałem do siebie dziewczynę i po włosku powiedziałem;
— Poproszę kawę i gorącą czekoladę oraz dwa razy specjalność Paola.
Dziewczyna wszystko zapisała i po upewnieniu się, że wszystko dobrze zrozumiała, udała się do kuchni.
— Paolo...? — mruknął blondyn, patrząc podejrzliwie.
— To właściciel, znam go od małego — wyjaśniłem.
Po chwili z zaplecza wyszedł niski i dość gruby Włoch, z ogromnym uśmiechem na twarzy.
— Jason! — krzyknął, jak to moi rodacy mają w zwyczaju.
Wstałem od stołu i podałem mu rękę.
— Dobrze cie znowu zobaczyć Paolo — odpowiedziałem.
— Ciebie też dzieciaku — powiedział radośnie, mierzwiąc mi włosy. — Więc mówisz, że chcesz coś specjalnego?
— Jak widać. — Wskazałem ręką na Cody'ego. — Lubi słodycze, dlatego poproszę o coś z górnej półki.
— Ma się rozumieć.
Wróciłem do mojego towarzysza, gdzie kelnerka właśnie podawała mu kawę i czekoladę dla mnie.
— Dziwnie się czuje, gdy nie rozumiem o czym mówisz — mruknął blondyn, mieszając łyżeczką napój.
— Mówię o tobie w samych superlatywach, nie masz się czym przejmować. — Uśmiechnąłem się do niego zadziornie.
— Rozmawiasz na mój temat? — zapytał wyraźnie zdziwiony chłopak.
— Oczywiście. Myślisz, że codziennie zabieram jakiegoś przystojniaka na randkę? — starałem się powiedzieć to lekko, ale przy ostatnim słowie głos mi się załamał.
Na szczęście przy naszym stoliku znowu pojawiła się kelnerka, przynosząc nam dwa kawałki karmelowego tortu. Liczyłem na to, że Cody nie podejmie tego tematu, zajmując się ciastem, ale najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić.
— To nie było zwykłe zerwanie, prawda? On ci coś zrobił. — mruknął, bardziej do siebie niż do mnie.
— Nie chce o tym rozmawiać — sapnąłem, czując jak do moich oczu napływają łzy.
— Hej, przepraszam — powiedział i pogładził dłonią mój policzek. — Nie powinienem pytać.
— Nie, jest okej — odpowiedziałem, łapiąc rękę w swoją, zaciskając na niej palce.
Przez cały pobyt w kawiarni nie puściłem jego dłoni. Była przyjemnie ciepła i miła, a ja dzięki tej bliskości, czułem się dużo lepiej. Rozmawialiśmy o błahostkach, o planach na przyszłość. Cody opowiedział mi jak wygląda Australia, a także obiecał, że po powrocie do Londynu pokaże mi swoje zdjęcia z dzieciństwa. Szybko zapomniałem o bolesnych wspomnieniach i nawet nie zauważyłem kiedy zrobił się wieczór. Uregulowałem rachunek i mogliśmy wrócić do ośrodka. Przez całą drogę Cody przyglądał mi się, darując sobie słuchanie radia czy krajobrazu za oknem. To sprawiało, że nie potrafiłem skupić się na drodze i byłem naprawdę szczęśliwy, kiedy cali i zdrowi wysiedliśmy przed domem. Zamiast skierować się do drzwi, złączyliśmy nasze ręce i udaliśmy się na spacer. Dookoła było cicho, co budowało dziwną intymność między nami.
— Bił mnie — szepnąłem, licząc na to, że tego nie usłyszy.
Niestety Cody był doskonale świadomy tego co powiedziałem. Wzmocnił uścisk na mojej dłoni i przyciągnął mnie do siebie. W jednej chwili poczułem się dwa razy mniejszy i młodszy niż w rzeczywistości byłem. Jak bezbronne dziecko, które chciało poczuć się bezpiecznie. Blondyn delikatnymi ruchami gładził moje włosy oraz plecy, oddychając głęboko.
— Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało, zaopiekuje się tobą — powiedział cicho.
W moich oczach ponownie tego dnia zebrały się łzy, lecz tym razem pozwoliłem im spłynąć po moich policzkach. Przysunąłem się do blondyna, chcąc w końcu poznać smak jego ust. Pocałunek był wolny i czuły, pełen obietnic i niewypowiedzianych słów. W innej sytuacji, wyśmiałbym się. Zawsze powtarzałem, że zakochiwanie się w sobie z dnia na dzień jest niemożliwe. Zrozumiałem, że się myliłem i dotarło do mnie, że przez całe swoje życie nie byłem tak naprawdę zakochany. Czułem jakąś niewidzialną więź pomiędzy mną a tym chłopakiem i pragnąłem dać się temu ponieść.
Musnąłem ostatni raz jego wargi i wtuliłem się w jego ciało. Nie wiem ile czasu tak staliśmy, może to było kilka, może kilkanaście minut. To nie miało znaczenia, bo w końcu pozbyłem się tej dziwnej pustki w sercu, która wbijała się boleśnie w moją duszę, nie pozwalając mi być szczęśliwym. Nareszcie mogłem odetchnąć z ulgą.
Dla mnie? <3
OdpowiedzUsuńDziękuje!!
I znów kolejny cudowny rozdział!
Przepraszam że tak długo nie komentowałam ... ale szkołą to zło wcielone ;-:
Czekam mną kolejny rozdział i życzę weny!
~Nancy~
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniałe opowiadanie, cudowne, historia bardzo ciekawa, bardzo dobrze piszesz, masz od teraz stałego czytelnika...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Witam,
OdpowiedzUsuńchyba w końcu spotkał właściwą osobę, a ta randka pięknie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia