czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 3

   Nie, proszę nie! Mamo! Proszę, nie!
   Ze snu wybudziły mnie krzyki z salonu. Na początku nie zwracałem na to uwagi, zrzucając to na wytwór mojej wyobraźni, ale gdy świadomość powoli do mnie wracała, przetarłem twarz i zrzuciłem z siebie koc. Szybko opuściłem swój pokój, przypominając sobie, że przystojny anglik zasnął na naszej kanapie, z której najwyraźniej musiał spać, gdyż zastałem go na podłodze. Przez jego ciało przebiegały dreszcze, a dodatkowo chłopak rzucał się i co chwile z pomiędzy jego ust wydobywało się zawodzenie. Podszedłem do niego i delikatnie potrząsnąłem. Na szczęście to wystarczyło, najwyraźniej jego sen był dość płytki. Otworzył swoje jasne oczy, w których widziałem jedynie przerażenie.
Hej, już wszystko w porządku powiedziałem miękko. Jestem tu.

  Przejechałem dłonią po jego złotych włosach, starając się uspokoić zarówno siebie jak i mojego towarzysza. Ten po paru minutach odetchnął ciężko i wstał na nogi. Dopiero wtedy zauważyłem, że koc zsunął się z jego ciała, przez co Cody całą noc leżał bez przykrycia. Jego ciało było zimne.
  Moment rzuciłem i wróciłem do swojego pokoju.

  Wygrzebałem z szafy jedną z moich grubych bluz, w których uwielbiałem siedzieć w długie wieczory. Podałem ją chłopakowi, z zaskoczeniem przyznając, że piaskowy kolor ubrania idealnie pasuje do jego oczu. On przyjął je z wdzięcznością i usiedliśmy razem na kanapie, po przeciwnych stronach. Opieraliśmy się plecami o boki sofy, a nasze gołe stopy ocierały się o siebie, przez co wydawało się to dużo intymniejsze.
Myślę, że teraz możemy zacząć przesłuchanie. Uśmiechnąłem się łagodnie do chłopaka. Co Ci się śniło? Strasznie krzyczałeś...
Cody jęknął i przetarł twarz.
Przepraszam, że cie obudziłem mruknął, zaciskając mocno pięści. Nie powinienem zostawać, w ogóle przychodzić. Narobiłem ci tylko kłopotu.
Hej, nie mów tak odparłem i chwyciłem go za dłoń, która była przyjemnie ciepła. To żaden kłopot. Po prostu jeśli coś cie męczy i chciałbyś się wygadać, to polecam się, jestem dobrym słuchaczem.
 Posłałem w jego kierunku promienny uśmiech, który odwzajemnił delikatnie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, po czym chłopak wsunął palce pomiędzy moje i odchrząknął.
Kiedy byłem mały byłem małym szkrabem, codziennie jeździłem z rodzicami na plażę. Prowadzili małe bistro przy wybrzeżu, gdzie spędziłem wszystkie lata mojego dzieciństwa na pomaganiu im, czy po prostu wylegując się na gorącym piasku, obserwując starszych kolegów na deskach. Gdy poszedłem do szkoły, to odrabiałem tam lekcje i uczyłem się, jedynie ograniczając czasowo poprzednie zajęcia.
Kilka dni po moich dwunastych urodzinach, rodzice jak co dzień przyjechali po mnie do szkoły i zabrali na plaże. Spędziłem tam naprawdę wspaniały dzień, rozmawiając z różnymi surferami, którzy dawali mi rady co do mojego stylu i sprzętu. Cieszyłem się, że powoli włączali mnie w swoje grono, choć byłem jeszcze bardzo młody. W każdym razie, po skończonej pracy, mieliśmy wracać samochodem do domu. Było już ciemno, a moi rodzice chcieli jak najszybciej być w domu. Z naprzeciwka wyjechało auto, które chciało wyprzedzić ciężarówkę jadącą przed nim. Niestety jego kierowca źle przyrównał odległość do prędkości. Mój tata musiał gwałtownie zjechać z drogi, by nie zaliczyć czołówki. Jednak wpadliśmy prosto na potężne drzewo, które rosło kilka metrów od jezdni. Siła uderzenia zrobiła swoje, niewiele z tego pamiętam. Obudziłem się na posterunku policji, gdzie pewien młody posterunkowy starał się wytłumaczyć mi co się stało i jak będzie wyglądała moja przyszłość, bez rodziców.
Patrzyłem w szoku na chłopaka, ale on jedynie zaśmiał się i pogładził kciukiem moją dłoń.
To nie jest taka wielka tajemnica, że zostałem adoptowany, naprawdę. Londyn to piękne miasto i dzięki niemu będę miał zapewnioną przyszłość, choć brakuje mi Australii. Moi przybrani rodzice nie są idealnymi wzorcami, ale hej, pomogli mi i za to jestem im cholernie wdzięczny. Mieszkanie w domu dziecka było beznadziejne pod każdym względem, a nastolatka z problemami rzadko kto chce. Chłopak zadumał się na chwilę, najwyraźniej uciekając do wspomnień. W końcu powrócił do rzeczywistości. Teraz już wiesz. Czasem śni mi się wypadek. Wiesz, błyski świateł, głosy moich rodziców, te sprawy.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć, więc mruknąłem:
Jak na lingwistę to jestem beznadziejny. Nie potrafię nawet znaleźć odpowiednich słów, by cie jakoś podnieść na duchu.
Cody uśmiechnął się słodko i mruknął:
Nie musisz nic mówić, twoja obecność jest wystarczająco kojąca. I wiesz, ciesze się, że mogłem to w końcu komuś powiedzieć.

  Przez kolejną godzinę rozmawialiśmy o lżejszych rzeczach, dowiadując się o sobie coraz więcej. Dopiero kiedy nam obojgu oczy same zaczęły się zamykać, zaproponowałem blondynowi, by położył się w moim pokoju, kiedy ja miałbym zająć kanapę. Na początku nie chciał się zgodzić, ale widziałem, że jest strasznie zmęczony i nie będzie się długo opierać. Gdy się w końcu przełamał, pożyczyłem mu koszulkę do spania (w której wyglądał dwa razy lepiej niż ja). W końcu padłem na sofę i przykryłem się kocem. Nie miałem siły ani ochoty rozmyślać nad tym czego się dowiedziałem. Po prostu zamknąłem oczy i wyrzuciłem wszystko ze swoich myśli.

xXx

  Obudziłem się, czując na twarzy promienie słońca, które oślepiły mnie, gdy tylko otworzyłem oczy. Przeciągnąłem się, czując ból w lędźwiowej części kręgosłupa. Spanie na kanapie miało swoje minusy. Wstałem i rozejrzałem się dookoła. W mieszkaniu było cicho, więc z góry założyłem, że członkowie mojej rodziny są już na dole. 
  Narzuciłem na siebie ciepły koc i poszedłem do swojego pokoju. W środku nikogo nie zastałem, ale nie zdziwiło mnie to. Zamiast przystojnego Australijczyka, na łóżku leżała złożona pościel, a na szafce znalazłem krótką notkę od chłopaka. 

Jared!
Dziękuje za miły wieczór i ogólnie za... wszystko co dla mnie zrobiłeś.
Cody xX. 

  Uśmiechnąłem się do siebie, po czym zabrałem ciuchy i poszedłem wziąć prysznic. Nie chciało mi się nawet schodzić na śniadanie, dlatego wysłałem wiadomość Dylanowi, by przyniósł mi coś do jedzenia. Wróciłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Z cichym jękiem wciągnąłem powietrze, odurzając się zapachem Cody'ego. Zaciągnąłem się jeszcze raz, po czym potrząsnąłem głową, by wrócić do normy i wyrzucić z głowy nieprzyzwoite sceny ze mną i chłopakiem w roli głównej. 
  Sięgnąłem po leżącego na stoliku laptopa i włączyłem go. W międzyczasie wpadł do góry mój braciszek z Jenny, przynosząc mi tosty z dżemem i gorącą herbatę, za co podziękowałem z wdzięcznością. Na szczęście para szybko się zmyła na spotkanie z przyjaciółmi, dzięki czemu miałem zapewniony spokój. 
  Przegryzając śniadanie, wszedłem na pocztę elektroniczną, by przejrzeć materiały z kilku ostatnich zajęć, które opuściłem. Dziękowałem w duchu za tak dobrego kumpla, jakim był Ryan. Nie miał nic przeciwko, gdy poprosiłem go o wysyłanie wszystkich zagadnień. Był to wysoki i bardzo przystojny brunet, z pięknymi brązowymi oczami. Swoje włosy zawsze stawiał do góry, a to, w połączeniu z kilkudniowym zarostem sprawiało, że wyglądał dosyć groźnie. Do tego chodził w przedartych czarnych rurkach i różnokolorowych koszulach w kratkę oraz glanach, co robiło z niego niebezpiecznego metala. W sumie chłopak był sam sobie winny, że wszyscy się go bali. Z nikim nie chciał wchodzić w bliższe relacje, dlatego zdziwiłem się, gdy na czwartych czy piątych zajęciach usiadł właśnie ze mną. Po poznaniu, Ryan Blake stawał się naprawdę kochaną i opiekuńczą osobą, z którą z dnia na dzień byłem coraz bliżej.
  Przejrzałem szybko wszystkie tematy, rzucając okiem na wiadomość od mojego - można tak powiedzieć - przyjaciela. 

Hej Pięknisiu,
mam nadzieje, że chociaż Ty świetnie spędzasz czas na swoich krótkich wakacjach. Londyn jest taki nudny bez Ciebie... Daj znać kiedy zamierzasz wracać i nie odmroź sobie tyłka na tych Twoich nartach. 
Czekam. xoxoxo.

  Uśmiechnąłem się do ekranu i przygryzłem dolną wargę, naprawdę lubiłem tego kolesia. Odpisałem mu, mówiąc, że jeszcze tylko kilka dni, że też za nim tęsknie i że poznałem przystojnego blondyna, który jest totalnie w moim typie. Ryan dobrze wiedział, że jestem gejem i wspierał mnie w tym jak tylko mógł, choć sam był hetero.
  Dopiero kiedy kliknąłem przycisk "wyślij", wziąłem swoje notatki i zająłem się nauką. Lubiłem się uczyć, szczególnie gdy dane zagadnienie mnie interesowało, dlatego z łatwością opanowałem część materiału. Później musiałem zbierać się na swoje zajęcia z dzieciakami. Byłem trochę obolały po spędzeniu tyle czasu przy książkach, dlatego porozciągałem się i przebrałem. 
  Na stoku wszyscy byli przede mną, co bardzo mnie ucieszyło. Rzadko trafiała się aż tak pilna grupa uczniów. Przywitałem się za równo z rodzicami i maluchami i od razu pomknęliśmy na wyciąg. Tego dnia szło im jeszcze sprawniej niż poprzedniego, a bliźniakom zaczęły się nudzić zjazdy z małych górek, dlatego obiecałem im, że kolejnego dnia wezmę ich na przejażdżkę po zielonej trasie. Co prawda mała Alice się trochę bała, ale gdy obiecałem, że będę cały czas blisko niej, uśmiechnęła się zadowolona. 
  Po kilkunastu zjazdach, musieliśmy powoli wracać. Na dole rodzice czekali na swoje dzieci. Porozmawiałem z nimi przez chwile, mówiąc o osiągnięciach i predyspozycjach każdego dziecka oraz zapewniając, że nic im się jutro nie stanie. Kolejno każdy szedł w stronę ośrodka, a ja pozwoliłem sobie ściągnąć czapkę i rękawiczki, by choć trochę ochłonąć. Nie wiadomo skąd, Chloe nagle znalazła się koło mnie.
Coś się stało szkrabie? spytałem, kucając, bym mógł jej patrzeć w oczy. 
Mój braciszek miał racje powiedziała roześmiana dziewczynka. Jesteś cudowny.

  Po tych słowach roześmiała się i pobiegła do wołających ją rodziców. Coś ścisnęło mnie przyjemnie w brzuchu na te słowa.
  Zebrałem się szybko, bym mógł pomóc mamie przy obiedzie. Była za to ogromnie wdzięczna, a ja czułem się dobrze z tym, że choć trochę mogłem jej ulżyć. Dylan również przyszedł do kuchni i z ochotą zaczął wszystko przygotowywać. W niezłym tempie uwinęliśmy się z pracą, dlatego po kilkunastu minutach mogliśmy usiąść razem przy stole.
Chcemy zorganizować ognisko pożegnalne w dniu waszego wyjazdu, co o tym myślisz? spytała Jen, kończąc jeść zupę.
Zastanowiłem się. Nie miałem zbyt wielu znajomych, ale mogłem zaprosić chociaż Ryana. Chłopak był przeraźliwie bogaty i czułem, że nie miałby nic przeciwko odwiedzeniu mnie. Poza tym, wbrew pozorom lubiłem towarzystwo przyjaciół Dylana mimo, że czasem traktowali mnie jak pluszową maskotkę.
Myślę, że to dobry pomysł odparłem po chwili i wróciłem do jedzenia.

  Dla dzieci na dzisiejsze popołudnie zaplanowałem lepienie bałwanów, więc musiałem mieć na to siły. Pośpiesznie posprzątałem za sobą, a wychodząc mrugnąłem jeszcze do Cody'ego, który uśmiechał się w bezczelny sposób i śledził każdy mój ruch. Gdzie się podział ten nieśmiały chłopak?
  Pomknąłem na górę, przebrać się w cieplejsze ubrania, po czym udałem się do składzika, gdzie zebrałem wszystkie potrzebne akcesoria. W korytarzu dzieciaki już na mnie czekały. Wyszliśmy na wielką polane niedaleko ośrodka, która aktualnie była pokryta grubą warstwą śniegu. Podzieliliśmy się na dwie grupy. W jednej był Frank wraz z Tomkiem i Alice, a ja zostałem z Chloe i Gretą. Zaczęliśmy od uformowania pierwszej kuli. Dzięki mojej pomocy dziewczynką szło to dużo szybciej, ale starał się pomagać drugiemu zespołowi. Potem czekała nas trudniejsza część, gdyż podniesienie dużych śnieżnych kul wcale nie było takie proste przy pomocy maluchów. Udało nam się to dopiero za czwartym razem! Na szczęście, w końcu można było dostrzec zarys dwóch bałwanów. Podałem dzieciom pudełko, które zabrałem ze schowka. Były w nim szaliki, kapelusze, guziki, a nawet marchewki. Wszyscy razem zabraliśmy się za dekorowanie naszych dzieł i dzięki temu powstały dwa naprawdę ładne bałwany. Poszukaliśmy jeszcze gałęzi na ręce i mogliśmy podziwiać efekt końcowy. Przybiłem każdemu piątkę, a potem zaczęliśmy się rzucać śnieżkami. Wojna trwała dobre kilka minut, jednak dzieciaki po zmówieniu się, zdołały powalić mnie na ziemie.
  Spędziliśmy ponad dwie godziny na dworze, przez co rodzice zaczęli się powoli niepokoić. Gdy zauważyłem ich zmartwione twarze w oknie, zabrałem grupę z powrotem do środka. Przeprosiłem opiekunów za zbyt długą zabawę, ale gdy usłyszeli, że każde dziecko z przejęciem i uczuciem opowiada o mnie i naszych wspólnych zwariowanych pomysłach, wybaczyli mi to małe nagięcie zasad.
  Pożegnałem się i pognałem pod gorący prysznic. Widziałem gdzieś w oddali Cody'ego, który próbował mnie zatrzymać, ale jedynie wypowiedziałem bezgłośne: "później" i pobiegłem dalej. Chłopak zrozumiał o co mi chodzi i po prostu przewrócił oczami, uśmiechając się pod nosem.
  Zrzuciłem z siebie przemoczone ciuchy i wszedłem pod wodę. Zrelaksowałem się pod nią wystarczająco, by dokończyć poranną naukę. Z mokrymi włosami rzuciłem się na łóżko i - jak rano - włączyłem komputer. Z zadowoleniem przyjąłem kolejnego maila od Ryana. Otworzyłem go pośpiesznie zacząłem czytać.

Stary! 
Trzeba było tak od razu. Teraz już wiem, dlaczego nie chciałeś wracać do mnie zaraz po świętach. Mam nadzieje, że jest gorący, bo na kogoś takiego zasługujesz. Pomijając świetny charakter, ale wiem, że masz dobry gust, więc się nie martwię. 
Niestety nie mam tak ciekawego życia towarzyskiego jak Ty kasanowo (prychnąłem przy tym zdaniu, jakby pół rocznika nie leciała na tego badboy'a), ale mam nowego lokatora. Wysyłam Ci jego zdjęcie. 
Korzystaj z wolnego i zawróć mu w głowie.
Ryan 

  Kliknąłem na plik poniżej, a na ekranie pojawił się uroczy rudy kotek. Zrobiłem małe niemęskie "Awwww" do ekranu, po czym odpisałem przyjacielowi. Zaprosiłem go na ognisko i spytałem jak ma na imię maluch, po czym zabrałem się do nauki. Sumiennie powtarzałem ważne pojęcia, a kluczowe słowa zapisywałem w swoim zeszycie.


 Po półtorej godzinie skończyłem ostatni dział i odetchnąłem zadowolony. Przeciągnąłem się rozluźniając spięte mięśnie i ziewnąłem głośno. Nagle rozbrzmiał dźwięk przychodzącego maila, a zaraz po nim kolejny. Zachichotałem pod nosem, Ryan naprawdę musiał się nudzić beze mnie. Kiedy byłem w Londynie uczyliśmy się razem, często spotykaliśmy się w jego mieszkaniu, czy chodziliśmy na lunche czy do kawiarni.
  Otworzyłem pierwszą wiadomość, nawet nie patrząc na adresata. Kiedy przeczytałem pierwsze zdanie, przestałem oddychać. Nie, nie, nie, nie - powtarzałem sobie w głowie.

Hej kochanie. 
Piszę, bo chciałem Cie za wszystko przeprosić. Zrozumiałem, co zrobiłem źle i nie mogę uwierzyć, że przez taką bzdurę straciłem coś najcenniejszego - Ciebie. Mam nadzieje, że mi wybaczysz i będziemy mogli zacząć wszystko od początku.
Kocham Cie najmocniej.
Twój Dean. 

  Łzy zebrały mi się w kącikach oczu. Zabrałem szybko sweter oraz kurtkę i wypadłem z pokoju, a potem z domu. Szedłem chaotycznie, pozwalając, by łzy swobodnie spływały po mojej twarzy. Nie mogłem uwierzyć, że po tym wszystkim co mi zrobił, śmiał jeszcze do mnie napisać. Przypomniałem sobie te wszystkie paskudne rzeczy, które mnie przez niego spotkały. Każdy jego krzyk i uderzenie. Mimowolnie zadrżałem.
  Nie słyszałem za sobą żadnych kroków, dlatego przestraszyłem się, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i spojrzałem przymkniętymi oczami na zmartwionego Cody'ego, który przez swoje zimowe buty z grubą podeszwą, był ode mnie odrobinę wyższy. Chłopak zmarszczył brwi i starł moje łzy kciukiem, kładąc dłoń na moim policzku. Jego palce delikatnie gładziły moją skórę, a ja dzięki temu powoli się uspokajałem. W końcu przyciągnął mnie do siebie i drugą rękę położył na moich plecach. Wtuliłem się ufnie w jego ciało.
Nie jest Ci do twarzy ze łzami, piękny szepnął mi do ucha, przez co zarumieniłem się. No już, uśmiech dla mnie poproszę.
Blondyn przejechał nosem po moim, na kształt eskimoskiego pocałunku. Patrzyłem w jego oczy urzeczony. Nikt nigdy nie był dla mnie taki czuły.
  Wykrzywiłem swoje usta w coś, co miało przypominać uśmiech, ale surferowi to wystarczyło. Spojrzał na mnie z czymś ciepły w oczach i ubrał mi na głowę swoją czapkę. Chciałem zaprotestować, ale chłopak położył mi palec na ustach.
Nawet nie próbuj, jest cholernie zimno powiedział i podał mi jedną z rękawiczek.

  Tym razem moja twarz nabrała koloru dorodnego pomidora, gdy zrozumiałem jego intencje. Nie protestowałem jednak. Australijczyk ubrał jedną rękę w ubranie - tak jak ja - a drugą złapał moją dłoń, by mogło nam być ciepło.
Przejdziemy się? spytałem drżącym głosem, na co przytaknął.

  Wsunąłem swoje palce pomiędzy jego. Miał dużą i ciepłą dłoń, która sprawiała, że czułem się bezpiecznie. Starałem się zakodować w pamięci to wrażenie.
  Spacerowaliśmy pomiędzy drzewami, zostawiając ślady w śniegu.
Miałeś racje powiedział po chwili. Zima potrafi być piękna.


  Przyjrzałem się krajobrazowi, który rozciągał się dookoła nas. Śnieg leżał wszędzie, ozdabiając łyse drzewa i krzewy. W oddali było widać zamarzniętą rzekę, a dalej także zarys wysokich gór. Wyglądało to magicznie, jak kadr z jakiejś bajki.
  Chłopak pogładził wierzch mojej dłoni, zaczęliśmy powoli wracać. Dopiero kiedy byliśmy kilkanaście metrów od domu, blondyn się zatrzymał.
Coś jest między nami, prawda? spytał szczerze, zaciskając rękę na mojej dłoni. Nie chce niczego źle zinterpretować.
Przełknąłem gule w gardle i kiwnąłem głową i choć nie chciałem się odzywać, szepnąłem:
Nie śpieszmy się, proszę.

  Cody uśmiechnął się i pocałował mnie  w czoło. Przylgnąłem do niego, chcąc, by ochronił mnie przez całym światem. Pokazałem mu prawdziwego siebie. Przestraszonego i bezbronnego chłopaka, który nie radzi sobie z wieloma sprawami.
Musisz się położyć powiedział mój towarzysz i wyplątał się z uścisku.

  Odprowadził mnie do mieszkania, gdzie wymieniliśmy się numerami. Wszedłem do mojego pokoju, gdzie dalej leżał otwarty laptop. Bez słowa podszedłem i usunąłem wiadomość od Deana, zamiast której, przeczytałem tą od Ryana. Po tym położyłem się spać, a sen przyszedł zdumiewająco szybko.


2 komentarze:

  1. Zastanawiam się dlaczego tu nie ma żadnych komentarzy?!
    Przecież to ( twój kolejny ;_; ) cudowny blog XDDD
    Jest naprawdę świetny!
    Pisz szybko dalej!
    Czekam na więcej!
    Życzę weny i pozdrawiam!
    ~Nancy~

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    trochę dowiedział się o Codym, ten był adoptowany, ten list od Deana, ale Cody był przy nim... świetne...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń