Dziękuje bardzo za komentarz BeatryChe (na którego odpowiedziałam, jeśli nie widziałaś to sprawdź :)!). A teraz zapraszam na ostatni rozdział opowiadania Zimowy płomień. Został już tylko epilog. :)
Noc była ciężka. Kilka razy budziłem się, jednak Cody cały czas przy mnie czuwał, dzięki czemu zasypiałem chwilę po obudzeniu.
Ostatecznie wstałem około godziny jedenastej. Zamiast Blondyna, przy moim łożku siedziała mama. Uśmiechała się smutno, patrząc gdzieś ponad moją głowę.
Odchrząknąłem, by zwrócić jej uwagę. Powiodło mi się, ale to nie poprawiło mojego samopoczucia. Jej oczy były smutne i pełnie poczucia winy. Poczułem się dwa razy gorzej.
– Czemu mi nic nie powiedziałeś? – spytała spokojnie, chwytając mnie za zdrową dłoń.
Przełknąłem gule tworzącą się w moim gardle. Oczy zaczęły mnie piec, przez co odwróciłem głowę w drugą stronę.
– Nie chciałem cie martwić, masz przecież tyle na głowie – odpowiedziałem słabo, podciągając wyżej kołdrę.
Mama przysunęła się bliżej mnie i pogłaskała mój policzek.
– Chce wiedzieć co się dzieje u ciebie w życiu, kochanie. Pamiętaj, że pomimo wieku nadal jesteś moim synem – mówiła spokojnie. – Gdybyś mi wszystko wcześniej wyjaśnił, wiesz, że nie pozwoliłabym im tu przyjeżdżać.
Pociągnąłem nosem i przetarłem oczy wierzchem dłoni.
– Tak, wiem. Przepraszam, mamo – wyszeptałem, po czym podniosłem się do siadu i przytuliłem ją.
Naprawdę było mi głupio, że od początku nie byłem z nią szczery. Nigdy nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Kiedy mieszkaliśmy razem, wymienialiśmy się dobrymi i złymi doświadczeniami, jednak podczas tak długich nieobecności, gdzieś to zanikło po drodze.
Ramiona mamy były inne niż Cody'ego, co nie znaczy, że gorsze. Była delikatniejsza, jednak czułem przez jej ciało uczucie, którym mnie darzyła. Uświadomiłem sobie w tamtej chwili, że nie muszę sam radzić sobie ze swoimi problemami. Miałem za sobą ludzi, którzy zawsze byli w stanie mi pomóc, co udowodnili wcześniejszego dnia. Ta myśl sprawiła, że automatycznie poczułem się lepiej.
Pocałowałem mamę w policzek i podziękowałem jej za wszystko co dla mnie zrobiła w życiu. Byłem w tamtym momencie bardzo ckliwy i rozwiany emocjonalnie, jednak nikt nie zwracał na to uwagi.
Kiedy już wyswobodziłem się z uścisku, do pokoju wszedł Cody, niosąc tace ze śniadaniem. Uśmiechnął się słodko na widok jaki zastał. Mama pocałowała mnie jeszcze w czoło i opuściła pomieszczenie.
Cody przysiadł na jej miejscu, ustawiając przede mną musli z owocowym jogurtem i sok pomarańczowy. Nie miałem ochoty jeść, ale za to napiłem się soku.
– Dziękuje – powiedziałem, po czym przyciągnąłem blondyna do siebie za kark.
Nasze usta odnalazły się, łącząc w zachłannym pocałunku. Surfer od razu skłonił mnie do rozchylenia warg, dzięki czemu mógł otrzeć się swoim językiem o mój. Nie miałem nic przeciwko. Odpowiedziałem chętnie, wplątując palce w jego włosy. Cody wciągnął mnie na swoje kolana, gdzie oplotłem go nogami w pasie.
W końcu oderwaliśmy się od siebie. Ułożyłem głowę na jego klatce, nie odsuwając się.
– Jak się czujesz? – zapytał, głaszcząc mnie po plecach.
– W porządku – mruknąłem.
Zassałem skórę nad jego obojczykiem, po czym chuchnąłem na nią ciepłym powietrzem. Malinka była mała, jednak bardzo widoczna.
– Chcesz porozmawiać o tym, co się wczoraj wydarzyło? – spytał znowu, patrząc w moje oczy.
– Niekoniecznie – odparłem. – Nie chce już o tym myśleć... o nim zwłaszcza. Po prostu bądźmy już tylko ze sobą szczęśliwi, proszę.
Blondyn umieścił dłoń na moim policzku, podnoszą moją buzie tak, by nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach było coś dziwnego, jednak nie potrafiłem tego nazwać.
– Jesteś taki cudowny – powiedział po chwili, po czym pocałował mnie w czoło.
Roztopiłem się pod siłą jego głosu. Znów wtuliłem się w ciepłe ciało, przymykając oczy. Spędziliśmy tak trochę czasu, aż ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju.
Zdziwiłem się, gdyż zazwyczaj wszyscy wchodzili bez uprzedzenia. Wymruczałem ciche "proszę". Drzwi otworzyły się, ukazując za nimi skrępowanego Ryana.
Cody uśmiechnął się w stronę mojego przyjaciela i zaprosił go do środka.
– Hej, pięknisiu – zwrócił się do mnie brunet. – Jak się czujesz?
Ziewnąłem przeciągle, po czym zachichotałem.
– Jest już wszystko dobrze, ale ciesze się, że jutro wracamy do Londynu – odpowiedziałem.
Tak, czas wolny minął bardzo szybko, jednak nie było mi z tego powodu smutno. Co prawda rozstawałem się znów na jakiś czas z mamą oraz bratem, ale często rozmawialiśmy ze sobą na skype. Cieszyłem się, że wrócę do swojego szarego, studenckiego życia. Kolejnym plusem było to, że Cody rownież wracał do swojego domu, dzięki czemu nie musieliśmy się rozstawać na długo. Mimo, że poznaliśmy się dość niedawno, czułem się, jakbym znał tego kochanego blondyna całe życie.
– Dylan z Jen zastanawiają się, czy przyjdziecie na dzisiejsze ognisko – napomknął Ryan, rozkładając się wygodnie na łożku.
Cody spojrzał na mnie w niemym pytaniu. Kiwnąłem tylko głową. Nadal chciałem pożegnać się ze wszystkimi, a ognisko wydawało mi się naprawdę dobrym pomysłem. Choć byłem jeszcze roztrzęsiony po wydarzeniach z poprzedniego dnia, to nadal chciałem spędzić miło czas.
– Jasne, że tak – odpadł surfer. – Co będziesz robić do tego czasu?
– Idę z Jordanem i Dylanem na stok, także nie będę się nudził, nie musicie się martwić – odparł Ryan. – A wy? Co będziecie robić?
– Mam pewne plany – odparłem szybko, zaskakując tym obu chłopaków.
Po mojej głowie krążyła jedna myśl. Nie wiedziałem, czy to wypali, jednak bardzo chciałem się z kimś spotkać przed wyjazdem.
– W takim razie zostawiam was samych. Zgaduje, że powinienem zacząć się szykować.
Mój przyjaciel pożegnał się z nami, po czym wyszedł z pomieszczenia. Cieszyłem się, że wszyscy znaleźli wspólny język ze sobą. Byłoby mi głupio, gdyby brunet cały dzień siedziałby w pokoju i nie wiedziałby co ze sobą zrobić.
– Kolejna niespodzianka? – zapytał Cody, przejeżdżając nosem po moim.
Odwzorowaliśmy eskimoski pocałunek, po czym odpowiedziałem:
– Chce pojechać na lodowisko. Hokeiści mają dzisiaj mecz z drużyną z sąsiedniego miasta.
– Nie wiedziałem, że się tym interesujesz – mruknął.
– Bo się nie interesuje – zaśmiałem się. – Mam nadzieje kogoś tam zobaczyć i zaprosić na ognisko.
Spędziliśmy jeszcze troszkę czasu na pieszczotach. Nie potrafiliśmy się od siebie oderwać. W końcu udało nam się wygrzebać z łóżka. Cody na szczęście był już ubrany i nie wymagał schodzenia do jego pokoju, ale ja musiałem coś na siebie włożyć. Nie miałem ochoty na nic specjalnego, dlatego zarzuciłem na siebie za duży niebieski sweter oraz spodnie.
Nie spotkaliśmy nikogo po drodze do auta. Nie wiedziałem, czy cieszyć się z tego, czy raczej nie. Z jednej strony chciałem porozmawiać z Jen i Dylanem, a także może z Jordanem (w końcu wypadałoby mu podziękować), ale z drugiej, nie miałem na to wystarczająco dużo siły.
Dopiero na dole zdałem sobie sprawę z tego, że przecież Australijczyk nie ma prawa jazdy. Zadzwoniłem po taksówkę, prosząc, by przyjechała jak najszybciej.
Do tego czasu staliśmy przytuleni do siebie, wymieniając się czułymi spojrzeniami. Rozmowa była w tym momencie zbędna. Ręka nie bolała mnie już za bardzo, dlatego nie czułem dyskomfortu, gdy Cody mnie przytulał lub ściskał. Spędziliśmy tak piętnaście minut. Woleliśmy już nie wchodzić do środka. Uwielbialiśmy swoje towarzystwo i nie chcieliśmy się sobą dzielić z innymi ludźmi.
Gdy na podjazd wjechało duże czarne auto, zapakowaliśmy się na tylne siedzenie taksówki. Kierowca był uprzejmy, ale też nie upierdliwy, co spodobało mi się. Nie rzucał też dziwnych spojrzeń, kiedy Cody złapał mnie za zdrową dłoń i mówił do mnie zdrobniale.
Podczas podróży patrzyłem na krajobraz za oknem i analizowałem zdarzenia z poprzedniego wieczoru. Nadal miałem przed oczami przerażający odgłos otwieranego scyzoryka oraz wygląd Deana, podczas przystawiania mi ostrza do skóry. To nie było normalne zachowanie. Byłem pewny, że mężczyzna miał jakieś problemy psychicznie i w tym momencie nie chciałem niczego bardziej, niż oddanie go pod opiekę specjalistów. Nie chodziło już nawet o moją sytuacje, jednak myślałem o innych osobach, które mogłyby go spotkać w przyszłości. Nie życzyłbym tego swojemu najgorszemu wrogowi.
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na miejsce. Zapłaciłem kierowcy i podziękowałem za tak szybki przyjazd, po czym razem z Cody'm wysiedliśmy z samochodu. Blondyn od razu objął mnie ramieniem w pasie i skierował w stronę wejścia na zimowy stadion. Była jeszcze ponad godzina do owego meczu, jednak to było pewnego rodzaju plusem. Kibice zazwyczaj byli dość głośni, a ja miałem nadzieje na spokojną, pokojową rozmowę.
Przeszliśmy przez bramki, nie napotykając nikogo z obsługi. Ucieszyłem się, gdyż wolałem ominąć kilkuminutowe tłumaczenie się. Przy lodowisku było zimno i głośno. Hokeiści właśnie odbywali swój ostatni trening przed meczem, powtarzając wszystkie ułożenia oraz taktykę. Zawsze odrobinę mnie to przerażało. Zawodnicy zwykle byli wysocy i muskularni, co mimowolnie przypominało mi o Deanie i jego zachowaniu.
Stanęliśmy z boku, przyglądając się wszystkiemu dookoła. Ostry dźwięk nagłego hamowania łyżwami o lód od czasu do czasu rozbrzmiewał w całej hali. W dodatku mężczyźni krzyczeli do siebie, starając się zwrócić na siebie uwagę swoich kolegów z drużyny.
Finalnie dostrzegłem to...a raczej tego, kogo chciałem. Wskazałem Cody'emu drobną postać z ciemnymi włosami, siedzącą na trybunach. Przez chwilę nie wiedziałem jak się zachować. Bałem się, że on mnie nie rozpozna. Wszystkie wątpliwości się rozwiały, gdy chłopak podniósł głowę.
Na twarz Iva wpłynął ogromny uśmiech odbijający się w jego oczach. Pomachał do mnie z daleka, na co zachichotałem. Będąc coraz bliżej, mogłem dostrzec więcej szczegółów związanych z jego wyglądem. Mężczyzna nie zmienił się zbytnio od czasów szkolnych. Jego włosy były dłuższe, a ciało odrobinę drobniejsze, jednak spokojnie rozpoznałbym go, idącego po drugiej stronie ulicy.
Ivo zamknął grubą książkę, którą do tej pory czytał, po czym podniósł się ze swojego miejsca. Gdy już do niego dochodziliśmy, bez skrępowania uwiesił się na mojej szyi, ignorując stojącego obok Cody'ego.
Zaśmiałem się i powoli się od niego odsunąłem.
– Cześć – powiedziałem, przytulając się do boku blondyna.
– Jared! Nie wiedziałem, że jesteś w mieście – odparł chłopak, gestykulując zachłannie rękami.
Wydawało mi się, że był bardziej uroczy niż w przeszłości. Wydawał się gdzieś stracić władczość oraz zdolności przywódcze, przez co tworzył obraz szczęśliwej małej babeczki.
– W sumie to już jutro wyjeżdzam... – powiedziałem, na co brunet lekko się zasmucił.
– Oh, przynajmniej przyszedłeś – odpowiedział, przygryzając wargę.
W tym momencie zrozumiałem, jak bardzo to spotkanie było niezręczne. Cody stał obok mnie, przyglądając nam się obojgu, nie rozumiejąc kompletnie nic z naszej rozmowy.
– Ivo, poznaj mojego chłopaka, Cody'ego. Cody, poznaj mojego kolegę z liceum, Iva – przedstawiłem ich sobie po angielsku.
Australijczyk należał do dość bezpośrednich osób, dlatego nie miał problemu z rozpoczęciem rozmowy.
– Hej, miło cie poznać – powiedział, przygarniając mnie do siebie bliżej. – Chcieliśmy się dowiedzieć, czy masz jakieś plany na wieczór.
Brunet po zadaniu pytania uciekł spojrzeniem na tafle lodu. Hokeiści skończyli swój trening i powoli schodzili z lodu. Jeden z zawodników zamiast skierować się do szatni, ruszył w naszą stronę. Zdjął swój ogromny kask oraz odłożył sprzęt na ławkę, ciągle wpatrując się w Iva. Gdy podszedł do niego i objął go, składając na jego ustach drobny pocałunek. Zrozumiałem, że to był właśnie chłopak mojego znajomego. Ivo należał do osób, które większość informacji ze swojego życia umieszczała na portalach społecznościowych. To właśnie dzięki temu wiedziałem gdzie go szukać.
– Proszę, poznajcie Bruna. Skarbie, to Jared i jego chłopak Cody – zrekompensował się brunet, również w ojczystym języku surfera.
Cieszyłem się, widząc, jak dobrze i komfortowo czuli się ze sobą. Widać było, że byli parą od kilku miesięcy i znali się naprawdę dobrze, gdyż mimowolnie ciało Brunona wygięło się w stronę Iva.
– Chłopak od olimpiady? – zapytał Bruno, patrząc prosto na mnie.
Na szczęście było to spojrzenie pełne sympatii, a nie skrywanego żalu.
– Zgaduje, że to ja – odparłem i zachichotałem.
– To jak? Robicie coś wieczorem? – zwrócił się do pary Cody.
Wciąż byłem pod wrażeniem jego komunikatywności. Nie miał problemu z innym akcentem, odmiennymi osobowościami oraz nie posiadał czegoś takiego jak wstyd. Był moim totalnym przeciwieństwem, ale mogłem szczerze powiedzieć, że to właśnie czyniło nas wyjątkowymi.
– Nie mieliśmy jeszcze żadnych planów – odparł Bruno, kiwając porozumiewawczo głową do Iva.
– W takim razie zapraszamy na ognisko, u nas o dwudziestej – włączyłem się do rozmowy.
– Dziękujemy, na pewno się pojawimy – odpowiedział mniejszy chłopak.
Przez chwilę jeszcze staliśmy razem wymieniając się kilkoma zdaniami. Po tym, wyszliśmy z dziwnie cichej hali i skierowaliśmy się przed siebie.
Cody uparł się, że chce mnie zaprosić na obiad. Czułem, że nie jest zadowolony z naszego małego rozstania, choć miało ono trwać tylko jeden dzień. Razem z Ryanem mieliśmy samolot wcześnie rano, podczas gdy jego rodzina zabukowała bilety na wieczorny, głównie ze względu na małą Chloe.
Udaliśmy się do restauracji, w której w oknach znajdowały się małe pluszowe misie, ubrane w świąteczne sweterki. Blondyn nie chciał słyszeć o żadnym innym miejscu. Pociągnął mnie za zdrową dłoń do środka, uciszając mnie skutecznie pocałunkiem.
Wnętrze okazało się być równie przyjemne jak wystawa. Wszędzie panował jeszcze świąteczny nastrój, z głośników płynęła radosna muzyka, a z kuchni dochodził smakowity zapach potraw.
Zajęliśmy stolik,po czym starszy kelner wręczył nam kartę dań. Wodziłem wzrokiem po kolejnych nazwach, szukając czegoś na co miałbym największa ochotę. Ostatecznie zdecydowałem się na gorącą zupę koperkową oraz herbatę z malinowym sokiem, miodem i imbirem. Mój chłopak za to wziął ravioli ze szpinakiem i serem, tłumacząc, że będzie tęsknił za prawdziwym włoskim jedzeniem.
– Teraz opowiesz mi, czemu ten twój kolega leci na ciebie, choć jest w związku? – zagadnął Cody, gdy czekaliśmy na jedzenie.
Zaśmiałem się.
– Zgaduje, że podobałem mu się w szkole średniej – odparłem. – Dałem mu wtedy kosza, ze względu na Deana.
Co ciekawe, na wspomnienie byłego chłopaka nie zrobiło mi się źle. Nie wiedziałem, co na to wpłynęło, ale z każdą minutą stawał się dla mnie coraz bardziej obojętny, choć na początku myślałem, że przez wydarzenia z poprzedniego dnia, będzie jeszcze gorzej.
– Podoba ci się? – zapytał znów mój towarzysz, udając, że wcale go nie obchodzi moja odpowiedź.
– Jest uroczy – zacząłem. – Ale to nie mój typ.
Blondyn uśmiechnął się do mnie promiennie i odparł:
– No ja myślę.
Zjedliśmy posiłek wymieniając się poglądami na różne tematy. Dodatkowo chłopak opowiedział mi co się stało po naszym wyjściu, co wcześniej przekazał mu Dylan. Podobno matka Deana wyprowadziła od razu chłopaka, pełna wdzięczności do Jordana, który nie pozwolił mu zrobić mi krzywdy. Obiecała też, że tak tego nie zostawi i jej syn zostanie zapisany na terapie.
Impreza nie ciągnęła się dalej, wszyscy pozbierali się do domów. Na szczęście nie mieli mi za złe przerwania zabawy, czego się odrobinę obawiałem.
Przed wyjściem z restauracji znów zadzwoniłem po taksówkę. Cody zaproponował, że sam może to zrobić, jednak, gdy wypomniałem mu nieznajomość włoskiego, zarumienił się i przyznał mi racje. Zachichotałem pod nosem, gdyż taki widok był rzadkością.
Droga powrotna minęła szybko. Tym razem kierowca był bardziej upierdliwy, do czego się przyzwyczaiłem. Cierpliwie i z uśmiechem odpowiadałem na jego pytania i udawałem zainteresowanie, gdy opowiadał mi o swoim życiu. Blondyn posyłał mi współczujące spojrzenia, gdyż sam nie mógł mnie uratować z tej sytuacji.
Kiedy wysiedliśmy pod domem, przytulił mnie mocno i poprowadził do wyjścia. Nie zdążyliśmy zdjąć kurtek, gdy Dylan wraz z Ryanem i Jordanem wbiegli do holu, mówiąc, że mamy jechać z nimi od sklepu, po wszystkie potrzebne rzeczy na ognisko. Nie mając lepszych pomysłów, co do spędzenia tego czasu, zgodziliśmy się.
Pojechaliśmy do najbliższego supermarketu. Robienie zakupów przez piątkę lekkomyślnych chłopaków nie było dobrym pomysłem. Nie wiedzieliśmy do końca co powinniśmy kupić na sałatki, jednak Dylan zadzwonił do Jen, a ta podyktowała nam listę produktów.
Skończyliśmy niosąc kilka wielkich siatek produktów. Cóż... znaczy pozostała czwórka je niosła. Gdy wracaliśmy, dotarło do mnie, że będzie mi tego brakować. Całej naszej paczki, spędzającej czas razem. Następnego dnia mieliśmy się porozjeżdżać. Co prawda ja, Ryan, Jordan i Cody mieszkaliśmy w Londynie, jednak wiedziałem, że to już nie będzie to samo.
Po powrocie udaliśmy się do kuchni, gdzie czekały już na nas mama oraz Jen. Wszyscy razem przygotowywaliśmy jedzenie na ognisko. Myślałem, że jest jeszcze dużo czasu, jednak on niewyobrażalnie szybko się kurczył. Przez swoją rękę niewiele mogłem zrobić. Wykonywałem tylko drobne czynności, przy których nie musiałem się zbytnio wysilać.
Wreszcie wyszliśmy na dwór. Obok naszego domu znajdowało się specjalnie wyznaczone miejsce do rozpalania ognisk. Pozbieraliśmy drewno i ułożyliśmy w dość pokaźny stos. Mieliśmy również zapas zwykłego, opałowego, jednak nie chcieliśmy go od razu wykorzystywać. Jako grupie prawdziwych samców, rozpalanie dość marnie nam szło. Dopiero gdy Ryan się za to zabrał, udało nam się wzniecić ogień.
Gdy wybiła godzina dwudziesta, goście zaczęli się powoli schodzić. Głównie byli to znajomi Dylana, ale rozpoznawałem ich większą część. Conor pojawił się jako jedna z pierwszych osób, niestety bez swoich milusińskich. Pół godziny później przyszedł Bruno razem z Ivo. Przywitali się ze mną, jednak później już ich nie widziałem.
Zajęliśmy miejsce na ławkach ustawionych dookoła ogniska. Było naprawdę miło i przyjemnie. Wszyscy rozmawiali ze sobą wesoło, śmiali się, a w pewnym momencie zaczęli nawet śpiewać. Jedzenie wyszło wyśmienite, za co podziękowaliśmy mamie oraz Jen.
Kiedy zrobiło się zimno, przynieśliśmy z domu koce, którymi okryliśmy się, po kilka osób pod jednym. Cody zgarnął jeden dla nas. Przytuliłem się do niego, a on objął mnie ręką. Ułożyłem głowę na jego ramieniu, spoglądając w jasne płomienie.
W duchu musiałem przyznać, że to była najlepsza, przedłużona przerwa świąteczna w moim życiu.
Komentuję po tygodniu, ale muszę powiedzieć, że nie mogłam się doczekać przeczytania tego rozdziału :3 nie miałam przez jakiś czas internetu, wiec dopiero dzisiaj czytałam i komentuję. Bardzo ładny rozdział. Masz lekkie pióro, widać, że lubisz pisać :3 czytałam wszystkie Twoje opowiadania i za każdym razem jestem urzeczona ♡ mam nadzieję, że epilog mnie nie rozwali :( bo byłoby szkoda gdybym się rozryczała na sam koniec tak zajebistego opowiadania :3 lecę czytać epilog ♡
OdpowiedzUsuńTwoja
》BeatryChe
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie ma wsparcie w Codym, Ivo i Bruce pięknie razem wyglądają...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia